
Nie mamy szczęścia do niań. Najpierw była Paulina, ale odeszła. Później mieliśmy Henię, której Bruno kompletnie nie tolerował i która na szczęście po miesiącu odeszła. Zaczęliśmy więc poszukiwania nowej.
Nie szło nam najlepiej, co tu będę dużo mówił. W zasadzie to nie szło w ogóle, a terminy goniły. Jakimś cudem, już nawet nie pamiętam jakim, Stwórcy dostali namiary na Justynę. Okazało się, że jest zainteresowana, Stwórcom się spodobała, więc bez zbędnych ceregieli zatrudnili ją. Idealna oczywiście nie była, ale kogo by to obchodziło! My z Bratem bardzo ją polubiliśmy i byliśmy bardzo z niej zadowoleni. To w końcu jest najważniejsze!
Oczywiście po kilku miesiącach okazało się, że będzie wyjeżdżać zagranicę, więc jak się można domyślać, Stwórcy bardzo się ucieszyli. Oczywiście znowu trzeba było dać ogłoszenie, przeprowadzić rozmowy i wszystko to, co Stwórcy uwielbiają. Jednak po kilku dniach zaczęła im kiełkować w głowie inna myśl – może to już czas na żłobek? Bruno ma 2 lata, uwielbia bawić się z innymi dziećmi, bardzo dużo rozumie i nawet ładnie mówi. Na dodatek idzie wiosna, więc z chorobami nie powinno być aż tak dużego problemu, więc może jednak to ten moment? Im dłużej się zastanawiali, tym bardziej im się ten pomysł podobał. Sprawdzili więc kilka żłobków w okolicy, wybrali jeden z nich i w tym tygodniu dzieciak zaczął się wdrażać. Jak dotąd jest prawie idealnie, z wyjątkiem zagluconych kolegów i koleżanek, którzy sprzedają różne bakterie i powodują okropny katar u niego. Ale poza tym nie ma co narzekać, no może jeszcze na poranne awantury Bruna, kiedy zostaje do żłobka odstawiany, a które kończą się trzydzieści sekund po wejściu do sali.