
Po przesłuchaniu jednej z książek, w której autor nawiązał do swojego dzieciństwa i opowiadał jak to jego ojciec zawsze i wszędzie zabierał go ze sobą, mój Ociec stwierdził, że to może być dobry pomysł i zaczął zabierać mnie ze sobą na targi.
Na pierwszy strzał poszły Targi Metalowe w Kielcach. Co prawda mały druk mówił, że wejście jest dozwolone od 13-tego roku życia, ale kto by się przejmował takimi detalami. Na pewno nie Ojciec ze świeżo upieczonym pomysłem w trakcie wdrożenia. Ruszyliśmy więc rankiem do scyorykowa, zahaczając po drodze McDonalda, który zresztą okazał się najlepszym punktem dnia, przynajmniej dla mnie. Po dotarciu na miejsce okazało się, że jest tyle ludzi, że nie ma miejsc do parkowania! Na szczęście udało nam się znaleźć jakąś zatoczkę przy drodze i po chwili poszliśmy odebrać bilety. Pani, która je drukowała powiedziała nam, że taki mały jegomość jak ja na targi wejść nie może, ale nie zrobiło to na nas zbyt wielkiego wrażenia i udaliśmy się w kierunku bramek. Szybko przez nie czmychnęliśmy, a jeszcze szybciej, wręcz biegiem, skierowaliśmy się w kierunku pierwszej hali. Targi były głośne, ludzi było co niemiara, więc początek niezbyt mi się podobał. Dopiero gdy zorientowałem się, że na każdym stoisku, które odwiedziliśmy dawali mi jakieś upominki, wtedy targi nabrały dla mnie kolorów. Zwiedziliśmy wszystkie hale ze dwa razy, zjadając po drodze dziesiątki krówek i zbierając do torby najróżniejsze gadżety. Po targach pojechaliśmy na obiad, lądując w Pizza Hut, gdzie pizza smakowała mi tak bardzo, jak jeszcze nigdy dotąd. Najedzony i napojony pysznym sokiem jabłkowym usadowiłem się w foteliku i po kilku chwilach odpłynąłem, a mój kierowca dzielnie ruszył w drogę powrotną.
Tydzień później były kolejne targi, tym razem więziennictwa w Lublinie (ze wszystkich miejsc na świecie!). Tym razem zgalowałem się odpowiednio – jeansy, koszula i sweterek, jak Ojciec. Droga była klasyczna, nawet McDonald’s ten sam co poprzednio. Ojciec czuł się dość nieswojo, ponieważ wszędzie byli sami mundurowi, psy, służba więzienna, żołnierze i cholera wie kto tam jeszcze. Ja natomiast potrzymałem sobie wielką giwerę i w zasadzie to tyle interesujących mnie rzeczy. Oprócz krówek i prezentów ma się rozumieć, bo tych również tutaj nie zabrakło. Całe targi okazały się bardzo niewielkie. Obeszliśmy je ze trzy razy w ciągu pół godziny i gdy już powoli zbieraliśmy się do wyjścia zaatakował nas jakiś ważny pan w garniturze i powiedział, że nie może tutaj dziecko przebywać. Oczywiście powodów rozsądnych nie podał, jednak Ojciec nie zamierzał się z nim użerać, ponieważ i tak już wychodziliśmy.
Czy nauka pójdzie w las tego nie wiem. Wiem natomiast, że wyjazdy są świetne, szczególnie gdy w McDonald’s są fajne zabawki. Już nie mogę doczekać się następnego.