
Im człowiek starszy, tym coraz więcej obowiązków, a coraz mniej przyjemności! Rutyna, rutyna i jeszcze raz rutyna. Rano pobudka, śniadanie, później żłobek dla Brata, przedszkole dla mnie, i jeszcze 2 razy w tygodniu mam angielski. Jak pogoda dopisuje to wyjście na podwórko, a od września ma jeszcze dojść nauka pływania i cholera wie co jeszcze. I tak tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem. Jak w kieracie!
Jak się okazuje, dorastanie ma również swoje gorsze strony. Codziennie rano, i to wcale nie skoro świt, Stwórcy próbują mnie dobudzić i z każdym kolejnym dniem tygodnia zadanie staje się coraz trudniejsze, a godzina zerwania mnie z łóżka późniejsza. Zmęczenie daje się we znaki, szczególnie w okresie letnim, kiedy do późnego wieczora szalejemy na podwórku. A noce coraz krótsze. Doszło nawet do tego, że zacząłem protestować i poprosiłem Matkę, żeby porozmawiała z paniami w przedszkolu o zmianie godzin urzędowania, tak żebym mógł się wysypiać! Niestety moje prośby na nic się zdały. Po pierwsze, biurokracja w oświacie jest tak wielka, że prośby młodego człowieka są niesłyszalne, a po drugie, chyba nawet ważniejsze, Ojciec musi nas w miarę wcześnie rozwieźć, żeby trochę popracować. Często wymyślałem też różne fortele, żeby do przedszkola jednak nie trafić. Na przykład któregoś razu nie założyłem majtek, tylko od razu spodnie. Jak Ojciec to zobaczył pod przedszkolem miał rozterkę, czy zawracać, czy jednak puścić mnie w luźnych dresach bez bielizny. Wyszło na trzecie (a tego nie wziąłem pod uwagę) i założył mi gacie, które mam na zmianę w worku awaryjnym.
W całym tym koglu moglu jedynie Bruno nie narzeka. On codziennie wstaje około 6.30, w żłobku prześpi się godzinę lub dwie i później może spokojnie latać do wieczora. Całe szczęście, że są weekendy. Wtedy Stwórcy dają mi pospać do oporu i czasami udaje mi się pocisnąć nawet do dziewiątej!