
Tym razem na majówkę pojechaliśmy odwiedzić Świniary i Wrocław. Jak zwykle zerwaliśmy się skoro świt, tuż przed ósmą. Błyskawicznie zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy walizki i już po chwili byliśmy w trasie. Była jedenasta. Ruch był duży, więc za szybko nie pędziliśmy, ale za to obejrzeliśmy trochę bajek i przespaliśmy się z godzinkę, z wyjątkiem Ojca oczywiście.
W Świniarach było fantastycznie. Ja nie odstępowałem babci na krok, Bruno za to latał ciągle za zwierzętami. Chodziliśmy na spacery do lasu i jeździliśmy rowerkami z garażu pod drugi garaż. Brunowi bardzo się podobało, ponieważ było trochę z górki i mógł sobie szybko śmigać bez odpychania. Ja natomiast tak zacząłem wywijać, że skończyło się kraksą na krawężniku i raną na biodrze. W międzyczasie dziadek włączał nam bajki na swoim gigantycznym telewizorze, a babcia raz za razem serwowała pyszne słodkości. To sernik, to babka, to ciasteczka, to lody, to cukierki. Dawki cukru, które przyjmowaliśmy z Bratem jeszcze nigdy nie były tak duże.
W piątek po śniadaniu pożegnaliśmy dziadków i pojechaliśmy do Wrocławia odwiedzić kuzynki i pozwiedzać miasto. Popołudnie spędziliśmy w parku Zamku Topacz, gdzie podziwialiśmy między innymi stare samochody i parowóz oraz zabawialiśmy się na górce piachu. Kolejnego dnia zaczęliśmy od wystawy Kolejkowo – miniatur dworców kolei z całej Polski. Średnio mi się podobało, a Brat atrakcję przespał, więc Stwórcy dumni z nas nie byli. Jedyny pozytyw to zaoszczędzone pieniądze na bilecie dla Ojca, który musiał siedzieć w aucie z Brunem. Następnie udaliśmy się na przejazd kolejką linową i tutaj muszę szczerze przyznać, że było znakomicie. Nawet Brunowi się spodobało, pomimo że nie chciał wejść do wagonika. Po przejażdżce przyszła kolej na przekąskę w McDonaldzie i krótki spacer po wrocławskim ryku, po czym udaliśmy się do Hali Stulecia na wystawę kosmiczną. Stwórcy byli przekonani, że będzie świetnie, ale najgorzej jest, jak się komuś wydaje. Wystawa okazała się beznadziejna i było to zdecydowanie najgorzej zainwestowane 130 zł w historii naszych wycieczek. Na szczęście na sam koniec wystawy był „symulator” kabiny promu kosmicznego, więc trochę sobie polataliśmy, ale generalnie można zainwestować pieniądze zdecydowanie lepiej. Wróciliśmy więc do domu coś przekąsić i na koniec dnia wybraliśmy się jeszcze raz do Zamku Topacz, tym razem do muzeum starych samochodów. Miejsce to miało dla nas jedną, zasadniczą wadę – nie można wsiadać do eksponatów. Gdyby nie to, byłby to całkiem fajny przybytek.
W niedzielę po śniadaniu zebraliśmy manatki i ruszyliśmy do domu. Mieliśmy jeszcze zajechać do zoo, ale pogoda nie sprzyjała, więc zrezygnowaliśmy. Dzięki temu, że wyjechaliśmy wcześniej, zdążyliśmy jeszcze zaliczyć pizzę w Amodo Mio i odwiedzić Lenkę. Cały weekend można więc uznać za zdecydowanie udany. Jak się okazało, najlepszą atrakcją dla nas okazał się przejazd kolejką linową, który trwał całe 5 minut i kosztował 14 zł. No i oczywiście przepastne ilości słodkości.