
Pewnej czerwcowej niedzieli, niedługo po mojej ostatniej wizycie w szpitalu, pojechałem z Ojcem na wycieczkę do miasta, aby Matka mogła sobie chwilę odpocząć podczas drzemki Brata. Podjechaliśmy tu i tam, zaliczyliśmy skromne drugie śniadanie w postaci suchej bułki i zastanawialiśmy się co robić dalej. Przejeżdżając przez plac Grzybowkski Ojciec przypomniał sobie, że na ostatnim piętrze Cosmopolitan jest wystawa prac Fangora.
Długo się nie zastanawiając, zatrzymaliśmy się i weszliśmy do środka. Okazało się, że następna tura jest za 45 minut, więc zdecydowaliśmy się poczekać. Jednak po kilku minutach czekania, Ojciec przypomniał sobie, że właśnie wypadała godzina przyjęcia mojego antybiotyku, którego oczywiście nie miał przy sobie. Na wystawę więc nie poszliśmy, tylko wróciliśmy do domu. Tydzień lub dwa później, znowu wybraliśmy się na niedzielną wycieczkę do miasta, tym razem całą rodziną. Korzystając z ładnej pogody, zaczęliśmy od kawy i spaceru w okolicach Elektoralnej i tak sobie spacerowaliśmy, gdy komuś zderzyły się komórki i obraliśmy kurs na Cosmopolitan. Na miejscu okazało się, że na najbliższą turę zwiedzania wystawy nie było już miejsc. Po chwili dyskusji i wielu przemyśleniach typu „dzieci będą głodne czy „kiedy Bruno będzie miał drzemkę”, zapisaliśmy się jednak na kolejną. To nam dało dwie godziny wolnego czasu do zagospodarowania i Stwórcy wymyślali co z tym czasem począć. Wybór padł na Halę Gwardii, gdzie w weekendy otwarte są budki z jedzeniem z całego świata. Pojechaliśmy więc coś przekąsić i ani się obejrzeliśmy, musieliśmy wracać na Twardą. Po powrocie mieliśmy jednak jeszcze chwilę, więc rodzinnie udaliśmy się do pobliskiego Cafe Nero, szybko skonsumowaliśmy pyszną kawę, soczek oraz ciastka i wróciliśmy na recepcję budynku. Po krótkiej chwili oczekiwania w kolejce do windy, wjechaliśmy na samą górę i udaliśmy się na wystawę. Widok był piękny. Większość ludzi nie mogła się zdecydować czy podziwiać prace Fangora, czy też piękne widoki Warszawy i okolic, rozciągające się na trzy strony świata przez wielkie, wysokie na kilka metrów okna. Ja mogę stwierdzić, że była to kultura wysoka, dosłownie i w przenośni. I większość ludzi najprawdopodobniej miało podobne odczucia.
Mogę więc powiedzieć, że po wizycie w Gemaldgalerie w Berlinie, teraz znowu się wszyscy ukulturalniśmy i jeśli kolejne wystawy będą równie atrakcyjne, to ja się nie mogę doczekać!