
Kolejny weekend września i kolejna wycieczka. Tym razem Stwórcy zafundowali nam podróż pod Piaseczno. Brzmi dumnie, prawda? Ale to tylko pozory. Osobiście nie wyobrażam sobie na razie lepszej miejscówki i już dopytuję, kiedy pojedziemy tam kolejny raz.
Pogoda w roku 2018 dopisuje. Stwórcy nie pamiętają, kiedy ostatnio miał miejsce tak długi okres dobrej pogody. My również na tym korzystamy, ponieważ ładna pogoda zachęca do ruszenia czterech liter i wyjścia z domu. Dlatego też w ten weekend znowu tak uczyniliśmy. Po drodze klasycznie zahaczyliśmy o McDonalds’a, gdzie Stwórcy wypili po kawce, a ja z Brunem udaliśmy się na plac zabaw, mimo tego, że zbytnio za nim nie przepadam, ponieważ zjeżdżalnia jest ciemna i boję się nią zjeżdżać. Ojciec wiedząc o mojej niechęci i chcąc mnie przekonać do przełamania strachu, wziął Bruna, wdrapał się z nim na górę i ziuuuu, Bruno zjechał na brzuchu do czekającej na niego na końcu rury Matki. Widząc taki obrót rzeczy nie pozostało mi nic innego niż podążyć za Bratem. Przecież nie mogę być gorszy! Po chwili wahania i niepewności, również puściłem się w dół z oczekiwaniem na bezpieczne ramiona Matki. Jak można się domyślać, gdy tylko wstałem, to od razu chciałem zjeżdżać dalej i ciężko mnie było ze zjeżdżalni zabrać. Czas jednak naglił, czekała na nas Dolina Filmowa!
Na miejsce prowadziła dość długa droga przez las. Kiedy w końcu dotarliśmy do wejścia, pan w kasie stwierdził: dwa bilety dla dorosłych i dwa dla dzieci (do 3 lat). Stwórcy oczywiście przytaknęli i w ten sposób zaoszczędziliśmy całe 20 zł. Wspaniały przykład rodzicielstwa! Chwilę później zobaczyliśmy duuuuużo starych i najróżniejszych samochodów. To był jednak tylko początek, najlepsze było przed nami. Po odwiedzeniu samolotu i helikoptera, wkroczyliśmy na teren stricte filmowy. Był McQueen (jakże by inaczej!), była Sally Carrera, był pociąg Thomas i jeszcze mnóstwo innych samochodów z bajek, o których nawet nie mam pojęcia. Latałem więc jak szalony od jednego do drugiego, Bruno za mną, a za nim ledwo nadążający Stwórcy. Zaliczyliśmy jeszcze zjeżdżalnię (z McQueenem!) oraz mini golfa, gdzie razem z Bratem usilnie staraliśmy się zrobić sobie i innym krzywdę kijami. W drodze powrotnej usiedliśmy na Żelaznym Tronie i podziwialiśmy motory z Terminatora i innych MadMaxów oraz zasiedliśmy w samochodzie Ghostbusters’ów.
Emocji było tak dużo, że nawet się nie zorientowaliśmy, że jesteśmy głodni, a Bruno już dawno powinien był być na drzemce. Dlatego też z ciężkim sercem ruszyliśmy do auta, zagryzając po drodze kanapki, a jak tylko Ojciec ruszył, oba małolaty padły jak muchy, a z tyłu auta słychać było tylko delikatne chrapanie.