
Cały czerwiec i początek lipca pogoda była fantastyczna. Nawet Egipt może się schować! Cały czas powyżej trzydziestki, cały czas słoneczko, cały czas ciepło, wręcz gorąco. Dla dzieci raj, dla Matki już prawie piekło. My jednak nie narzekamy, wręcz przeciwnie. A skoro ładna pogoda to i Stwórcom bardziej chciało się opuszczać cztery ściany domu.
Cieszyliśmy się więc urokami i atrakcjami miasta, oczywiście jeśli Ojciec nie musiał akurat jechać na weekend do Lublina popracować, co mu się ostatnio zdarza niestety nagminnie. Wtedy w trójkę pakowaliśmy się do auta i w długą na Mazury. Ostatni weekend spędziliśmy jednak w Warszawie i wybraliśmy się do centrum na wycieczkę. Pech sprawił, że pogoda tego dnia akurat idealna nie była, więc nim dojechaliśmy na naszych rowerach do stacji, całe plecy moje i Bruna były w błocie. Może to da Stwórcom do myślenia, żeby założyć nam na rowery chlapacze! Matka była oczywiście wniebowzięta. Dojechaliśmy WKD-ką do centrum i Stwórcy wypożyczyli rowery. Mieliśmy obiecaną pitną czekoladę, były też Matki imieniny, więc szybko udaliśmy się w kierunku Placu Piłsudskiego, gdzie po jakiejś godzinie wylądowaliśmy w Cafe Nero. Zamiast rozsiąść się spokojnie w środku, zaczęliśmy z Brunem jeździć dookoła fontanny, po mokrej nawierzchni, co oczywiście skończyło się jeszcze bardziej mokrymi i brudnymi plecami. Po kilku minutach i wielu staraniach, Ojciec zaciągnął nas w końcu za uszy do środka i zjedliśmy trochę ciasteczka, popijając gorącą czekoladą. Stwórcy wypili po kawie i stwierdzili, że jest już późno i trzeba wracać do domu położyć Bruna spać.
Tym razem droga prowadziła przez Park Saski. Ścigaliśmy się z hulajnogami elektrycznymi i zrobiliśmy kilka kółek dookoła fontanny. Po przejściu parku, naszym oczom ukazała się linia zaparkowanych hulajnog, więc Ojcu wpadł do głowy genialny pomysł, żeby przyspieszyć podróż. Podróż, jak można się domyślać, nie tylko się nie skróciła, ale wręcz wydłużyła, ponieważ jeździliśmy na hulajnodze, to z Ojcem, to z Matką, tam i z powrotem. W końcu jednak udało nam się dotrzeć na dworzec i pojechaliśmy, zgodnie z planem, do domu na drzemkę.