5 views 4 mins 0 comments

PIERWSZY RAZ BEZ STWÓRCÓW.

In 2019
15 lutego, 2019

Jak mawiają starzy górale, nadeszła wiekopomna chwila. Po raz pierwszy w naszych dość krótkich żywotach, szczególnie w przypadku Bruna, Stwórcy zostawili nas samych. No, może nie do końca samych, bo pod opieką dziadków, ale jednak bez nich.

Wiele razy rozmawiali już o tym, jak to cały czas z dziećmi, ciągle wszędzie tych dzieci pełno, nawet na chwilę nie można ich samych zostawić, a inni od małego swoje przyzwyczajają, że Rodzice czasami znikają. W każdym razie Ojciec regularnie wracał do tematu, aż w końcu nadarzyła się dobra okazja do przetestowania naszego i ich przywiązania. Byliśmy zdrowi, dziadkowie chętni, a Stwórcy mieli dużo roboty i wielkie plany, więc postanowienie faktem się stało. Uprzedzili nas oczywiście, że zostaniemy sami na tydzień i że będziemy mieć ferie u dziadków. Do końca nie byłem przekonany, ale wiedziałem również, że kiedyś taka sytuacja musiała nastąpić, więc gdzie lepiej niż u dziadków! Bruno jeszcze za bardzo nie wiedział co go czeka, więc również cieszył się na wyjazd. Dotarliśmy na miejsce późnym wieczorem w piątek i jak zwykle szaleliśmy przed telewizorem do jeszcze ciemniejszej nocy. W którymś momencie Ojciec poszedł położyć Bruna spać… Bez smoczka… Trochę się poprzewalał, ale zasnął! I w ten oto przypadkowy sposób zaczęło się odstawianie od smoczka, na które Stwórcy już od dawna nie mogli się zdecydować.

W sobotę pośniadaniu Stwórcy dali nam po buziaku i przytulaku, a chwilę później pomachali do dwóch małych postaci stojących w oknie. Było nam bardzo smutno, ale dziadkowie szybko nas czymś zajęli, więc obyło się bez większych awantur. Plan był sprytny. Na początek wyjazd do Olsztyna na jedną noc, aby w razie jakiejś grubszej afery z naszej strony mogli szybko wrócić. Jak się okazało, nic takiego się nie wydarzyło, ale dzięki tej strategii Stwórcy zaliczyli w Olsztynie bardzo średni obiad w czeskiej knajpie oraz całkiem niezłe kino (film pt. Faworyta). W niedzielę nastąpiło szybkie zwiedzanie zamku, w którym działał Mikołaj K., słynny astronom oraz wizyta w galerii sztuki, gdzie podziwiali obrazy Aleksandra Roszkowskiego. Najbardziej utkwił im w głowach obraz jeziora podczas deszczu. Po tym zdecydowali się ruszyć do domu. Na rogatkach Olsztyna raz jeszcze sprawdzili samopoczucie dzieci, a przede wszystkim dziadków. Po zapewnieniu, że wszystko jest pod kontrolą, ruszyli w kierunku siódemki. Do Warszawy dotarli w miarę wcześnie, więc Matka rzuciła hasło kino. Wybrali Green Book w Kine Luna, do którego dotarli dużo przed czasem, w związku z czym odwiedzili przez kompletny przypadek Bistro La Cocotte, gdzie spożyli po kieliszku house red i dopiero wtedy udali się na seans, który zresztą okazał się całkiem wesołym i pozytywnym, a jednocześnie całkiem głębokim filmem.

Przez resztę tygodnia dziadkowie zorganizowali nam tyle zajęć, że nawet nie było czasu myśleć o Stwórcach. Gry, zabawy, swawole, a nawet jazda na nartach biegowych. Jednak w sobotę rano, gdy wrócili, okazało się, że bardzo za nimi tęskniliśmy. Przynajmniej przez kilka pierwszych minut. Później już wszystko wróciło do normy.

Visited 1 times, 1 visit(s) today