
Od dłuższego czasu zastanawiałem się, gdzie i kiedy zorganizować moją imprezę urodzinową. W końcu okrągła piata rocznica pobytu na tym świecie zobowiązuje! Po wizycie na urodzinach Maćka w Inca Play, oznajmiłem, że chcę swoje urodziny spędzić identycznie. Z czasem jednak zaczęła mi kiełkować w głowie inna opcja, która wydawała się równie interesująca.
Może dobrym pomysłem byłoby wyprawienie imprezy urodzinowej trochę wcześniej? Wakacje mieliśmy spędzać na Mazurach, więc towarzystwo będzie, miejsce będzie, prezenty będą… Długo nie mogłem się zdecydować, dopiero pod koniec pierwszego tygodnia wakacji, po wielu naciskach Stwórców, stanowczo, choć też z pewną dozą wahania, zdecydowałem, że impreza odbędzie się na Mazurach. Stwórcy w popłochu zaczęli organizować tort i prezent. Z tym pierwszym poszło łatwo. Tym razem powiedziałem, że chcę motyw z Hot Wheels (Stwórcy stanowczo powiedzieli, że McQueen nie przejdzie). Natomiast w kwestii prezentu… Hmm… Tutaj sprawa była bardziej skomplikowana, pomimo tego, że od dawna mówiłem, że chcę dostać smoka Ninjago. Stwórcy nie byli do końca przekonani o słuszności mojej koncepcji, szczególnie po przedyskutowaniu tego z ciocią Magdą, która mając duże doświadczenie ze smokami (chłopaki mają trzy!), stwierdziła, że będzie to zabawka na półkę, bo jest bardzo delikatna. Skłamałbym, jeśli miałbym powiedzieć, że ich argumenty nie zasiały we mnie ziarna niepewności, szczególnie po tym, jak Ojciec pokazał mi Nerfy i tory HotWheels. Czekała mnie trudna decyzja, którą opóźniałem najdłużej jak się tylko dało. W zasadzie to tak długo, że dostarczenie prezentu na dzień imprezowy stało się awykonalne. Nic to, pomyślałem, kiedy oznajmiłem swoją decyzję o wyborze smoka. Mogę poczekać!
Sama impreza udała się znakomicie. Cała rodzina spędziła na przygotowaniach pół soboty. Były balony, był tort, był nawet szampan dla dzieci. Do tego wujek Michał zrobił swój coroczny, pokazowy obiad, więc i jedzenie było pyszne. Po skonsumowaniu obiadu, odśpiewaliśmy sto lat i dmuchnąłem świeczkę. Dostałem nawet prezent od cioci Wandzi oraz naklejki, które dzień wcześniej sobie kupiłem! Później zabraliśmy się za konsumowanie tortu, popijając go dziecięcym szampanem, który notabene wcale mi nie smakował, natomiast Brat spijał go niczym James Bond najlepszego Dom Perignon’a. Drinki posmakowały mu tak bardzo, że po skończeniu butelki niewinnie rzucił w eter „A mogę jeszcze piwko?”
Niedługo później rozpaliliśmy ognisko, przy którym bawiliśmy się do późnego wieczora, zajadając pieczone pianki i ziemniaczki, puszczając resoraki po deskach i skacząc przez ognisko (ja z Bratem przy pomocy Ojca). Podsumowując impreza była niesłychanie udana. Teraz tylko czekam na kuriera ze smokiem!