
Tym razem obyło się bez chorób. Dla mnie i Brata urlopik zaczął się jednak wcześniej, głównie ze względu na strajk mojego przedszkola i napięty do granic możliwości grafik Stwórców. Dlatego też zostaliśmy wyekspediowani do Świętajna już tydzień przed Wielkanocą.
Czas spędzaliśmy przede wszystkim szalejąc w ogrodzie i „pomagając” Dziadkowi we wszystkich pracach przydomowych. Od noszenia drewna zaczynając, a na robieniu zająców kończąc. Do tego Bruno zaczął śmigać na motorze i rowerku, szczególnie chętnie po tym, jak przyczepiliśmy mu do niego wywrotkę do holowania. Ja zresztą nie byłem gorszy i do swojego roweru również zaczepiłem auto. Śmigaliśmy więc wspólnie od końca ogrodu do bramy i z powrotem, holując biedne zabawki, które nie wiadowo jakim cudem przetrwały. Pogoda dopisywała, więc byliśmy też w lesie, na cmentarzu, a nawet w kościele (ku wielkiej uciesze Ojca) poświęcić palmę i jajka. I babkę oczywiście też.
Same Święta spędziliśmy podobnie, ale już ze Stwórcami, którzy w końcu się do nas pofatygowali. Zajączek przyniósł nam trochę prezentów, trochę podjedliśmy, ale szczerze mówiąc to najbardziej nie mogliśmy się doczekać powrotu do domu, za którym strasznie się stęskniliśmy. Po powrocie, szczególnie spodobało nam się spanie w jednym pokoju, co objawiło się permanentnym hałasem, krzykami i kakofonią dźwięków różnych zabawek, które przez przypadek lądowały w łóżeczku Bruna. Dziwię się, że Stwórcom wystarczyło cierpliwości na tak długo, zanim nie wyekspediowali mnie do swojej sypialni!