
Zaczęło się dobrze, a wyszło jak zawsze. To chyba najlepsze podsumowanie tegorocznego okresu świąteczno-noworocznego. Zacznijmy jednak od dobrze. Święta wypadły w tym roku w środku tygodnia, więc Stwórcy byli trochę zdezorganizowani. Najpierw mieliśmy wyjechać na weekend, później w weekend, a w końcu ruszyliśmy w poniedziałek, dzień przed wigilią, około południa. I jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie, ponieważ fryzjerka odwołała wizytę Matki, na którą się tak spieszyliśmy.
Jak można się domyślać, cały czas przed wigilią, jedyne o czym myślałem to prezenty, które miał przynieść Mikołaj. Byłem tak spięty i podekscytowany, że praktycznie nic nie zjadłem, nic nie wypiłem, tylko czekałem i czekałem i czekałem. Niebo było całkowicie zachmurzone i nie sposób było wypatrzeć jakiejkolwiek gwiazdki, ale najwyraźniej były one na niebie, ponieważ niedługo po kolacji odwiedził nas pan w czerwonym ubranku z białą brodą. Jestem już dość dobrze obeznany z jego osobą, więc przypatrywałem mu się już bardziej analitycznym spojrzeniem niż ekscytacją i zaciekawieniem, co później potwierdziło moje pytanie o sztuczną brodę! Bruno z kolei był bardzo zaciekawiony, ale też trochę przestraszony. Przyniósł oczywiście mnóstwo prezentów, jednak w trakcie ich rozdawania byłem odrobinę niepocieszony, kiedy cały czas wyciągał je to dla dziadka, to dla Bruna, a ja wcale nie miałem tak dużo. Na szczęście mój list z listą życzeń najprawdopodobniej dotarł do niego na czas, bo w mojej puli były między innymi nerf i lego. Bruno chyba też był zadowolony, szczególnie z wozu strażackiego i samochodu psi patrol. O trzech kilogramach słodyczy nie muszę wspominać, prawda?
Następnego dnia się zaczęło… W wigilię Ojciec dzwonił do dziadka z życzeniami i stwierdził, że to chyba pierwsze Święta, kiedy wszyscy są zdrowi. No i wykrakał. Od kilku dni miałem lekką chrypkę, ale Stwórcy zbytnio się tym nie przejmowali. Żadnych innych objawów choroby nie było. Do czasu. Do Wigilii oczywiście. Pierwszego dnia świąt obudziło ich moje szczekanie. No i zaczęła się powtórka z rozrywki. Inhalacje, syropy, wykrztuśne, rozkurczowe, zaciskowe i cholera wie co jeszcze. Jak tylko skończyły się Święta, pojechaliśmy do lekarza, który zaaplikował kolejne inhalacje i lekarstwa. Także zamiast pojechać w odwiedziny do Świniar, pojechaliśmy do domu na leczenie. Inhalacja, chwila przerwy, kolejna inhalacja, lekarstwo i tak w kółko. I tak właśnie spędzaliśmy ostatnie dni grudnia.