
W związku ze zbliżającą się nieuchronnie trzecią rocznicą narodzin Brata, Stwórcy zaczęli się zastanawiać, co dalej zrobić z jego edukacją. Z zastanawiania szybko przeszli do dowiadywania się o możliwości, a ten etap równie szybko zmienili na fizyczne sprawdzanie potencjalnych placówek.
Na pierwszy ogień poszło oczywiście przedszkole Elfy, obok żłobka do którego chodzi. Na zwiedzanie wybraliśmy się silną męską ekipą i muszę przyznać, że mnie podobało się chyba nawet bardziej niż Brunowi. Na kolejne niestety się nie załapałem, z czego byłem bardzo niepocieszony. Z tego co zrelacjonował Ojciec, było fajnie, mało dzieci, ale po pierwsze drogo, a po drugie trochę bezdusznie. Trzecie z kolei, tym razem bardzo blisko domu, udało mi się odwiedzić z Bratem i Matką, ale z tego co mi wiadomo, wypadło zdecydowanie najgorzej. Pozostało jeszcze jedno, tuż obok ostatniego, ale Stwórcy jakoś nie mogą się zebrać, żeby je odwiedzić.
W tak zwanym międzyczasie zrodziła się jednak jeszcze jedna koncepcja. Mianowicie, rozmowa o możliwość umieszczenia Bruna w moim przedszkolu już na wiosnę, zamiast od września. I to rozwiązanie spodobało się wszystkim członkom naszej czteroosobowej rodziny. Tanio, dobrze logistycznie, w zasadzie no brainer, jak to mówią po amerykańdżańsku. Jedyna niewiadoma to, czy Pani dyrektor się zgodzi. Mając jednak na uwadze aktywne działania Matki w radzie rodziców, jak i Ojca w przynoszeniu kubeczków, papieru i innych pierdół, myślę, że szanse są!