
Przez ostatnie czternaście miesięcy cały czas podłączałem się do dystrybutorów i były to piękne chwile, zarówno dla mnie, jak i dla Matki. Takie nasze pięć minut, tylko we dwoje, niepomni całego świata. Na początku było to moje jedyne pożywienie, ale z czasem zmieniło się to w chwilę przyjemności, gaszenia pragnienia i przede wszystkim najlepszego sposobu zasypiania. Stwórcy odkładali decyzję o odstawieniu mnie tak długo, jak tylko to było możliwe, ale niestety przyszedł czas na zakończenie tej pięknej przygody. Była to bardzo trudna decyzja, ale w związku z moim budzeniem się po kilka razy w nocy, jedyna słuszna. I co najgorsze musiała być w pakiecie z nauką samodzielnego zasypiania.
Zapowiadała się trudna i długa przeprawa, dlatego też zaczęli mnie do tego przygotowywać dużo wcześniej, powoli, małymi krokami. Słusznie uznali, że terapia szokowa była dobrym rozwiązaniem dla naszej gospodarki w 1989, ale tutaj zdecydowanie bardziej przydatna była strategia niemiecka, langsam aber sicher. Przygotowania trwały około miesiąca i skupiły się głównie na tłumaczeniu, ograniczaniu dostępu do dystrybutorów oraz na przyzwyczajaniu do picia mleka modyfikowanego. Z pierwszym i ostatnim poszło najłatwiej. Mleko bardzo mi posmakowało i w moment zacząłem spijać butlę rano i wieczorem. Z czasem również udało się zejść do jednego karmienia/usypiania przy cycku (nie licząc oczywiście kilku kolejnych w nocy).
W sądny wieczór Matka zaczęła stosować metodę 3-5-7. Po trzech minutach płaczu i chwili przytulania, zostałem ponownie odłożony do łóżeczka i po kolejnych dwóch – trzech minutach nie miałem już siły płakać i krzyczeć i ze zmęczenia odpadłem. W nocy obudziłem się na chwilę tylko raz! Kolejny wieczór i noc wyglądały podobnie. Ojciec doszedł do wniosku, że trzeba mnie jak najdłużej przed zaśnięciem przetrzymywać na chodzie, abym porządnie się zmęczył. Jeśli będę wycieńczony, to nie będę miał sił długo się awanturować. Jak się okazało było to znakomite posunięcie, dzięki któremu ja szybko odpadłem, a Stwórcy za długo nie musieli słychać mojego zawodzenia.
Z każdym dniem coraz bardziej do tej nowej sytuacji się przyzwyczajałem. Minęły już ponad dwa tygodnie i w zasadzie awantur przed zaśnięciem praktycznie brak. Popatrzę sobie tylko trochę na generowane przez Puchatka gwiazdki, troszeczkę oczywiście pomarudzę, a później spokojnie sam zasypiam. Jedyne czego potrzebuję to kilku-kilkunastu minut towarzystwa jednego ze Stwórców przy podziwianiu gwiazdek i… tyle. Średnia pobudek w nocy spadła do jednej z hakiem. Cała rodzina regularnie się wysypia, co dobrze wpływa na jakość wspólnego życia. Co prawda czasami jeszcze mam ochotę przytulić się do cycka, ale Stwórcy od razu zajmują mnie czymś innym i w moment o tym zapominam.