6 views 4 mins 0 comments

ZOO.

In 2016
16 maja, 2016

W pierwszy weekend po powrocie z Anglii nastąpił kolejny pierwszy raz. Stwórcy zarządzili wycieczkę do zoo, więc w niedzielę rano, po skonsumowaniu ze smakiem pysznych naleśników z syropem klonowym, cała rodzinka zapakowała się do mikrusa i pomknęliśmy pustymi ulicami miasta na drugą stronę rzeki.

Jak nigdy, nie udało się tym razem zaparkować przy wejściu, musieliśmy więc przejść się około stu metrów. Normalnie nie do pomyślenia! Po wejściu skierowaliśmy swoje kroki w prawo i natknęliśmy się na ptaki wszelkiego rodzaju, z których poszczególne odmiany podobały mi się mniej lub bardziej. Obiektywnie na mnie patrząc, to zbyt dużego entuzjazmu nie było po mnie widać, poszliśmy więc dalej. Trasa wiodła w kierunku małp, ale pech (dla Stwórców) chciał, że po drodze mijaliśmy fontannę, wokół której było dużo kamieni. Oczywiście zacząłem je zbierać i wrzucać do fontanny, co sprawiało mi wielką radość, niczym Clarksonowi jazda Arielem Atom, ale bez deformacji twarzy. Gdy enty kamień znowu wylądował w wodzie Stwórcy zarządzili odmarsz w kierunku zwierząt, co spotkało się z moim wielkim niezadowoleniem, czytaj płaczem i pokładaniem się. Dlatego też zostałem porwany na ręce i zaniesiony jak najdalej od fontanny, a jak najbliżej małp, które zresztą nie zrobiły na mnie jakiegoś specjalnego wrażenia. Ruszyliśmy więc dalej w poszukiwaniu mojej ulubionej pandy. Okazało się niestety, że schowała się na drzewie. Stwórcy byli w stanie ją ledwie dostrzec, więc ja nawet nie próbowałem. Nie marnowaliśmy czasu tylko skierowaliśmy nasze kroki dalej w głąb ogrodu, zaliczając po drodze słonie (całkiem całkiem), żyrafy (not soł macz), lwa (zrobił szczególne wrażenie na Ojcu, ja natomiast ledwo go dostrzegałem) oraz rekina i hipopotamy. Weszliśmy też do akwarium i tam mi bardzo spodobały mi się rybki, do których mogłem pukać w szybkę. Po drodze minęliśmy też wiele innych, mniej lub bardziej interesujących gatunków, ale najwyraźniej nie zrobiły na mnie zbyt wielkiego wrażenia, skoro ich kompletnie nie pamiętam. Pamiętam natomiast kamienie, które można było znaleźć w okolicach fok i których nie mogłem dorzucić do wody oraz to, że niedźwiedzie polarne się pochowały i nie mogłem ich zobaczyć.

Wracając, tuż przed wyjściem, doczekałem się w końcu na moją ukochaną pandę. Co prawda była sztuczna, ale za to piękna, biało-czarna i uśmiechnięta. Podobnie jak ja na jej widok. Jak się okazuje zdecydowanie największe atrakcje tej wycieczki do wrzucanie kamieni do wody i posąg pandy. Co tam jakieś dziwne żywe zwierzęta!

Visited 1 times, 1 visit(s) today