
Kolejne święta. Tym razem Wielkanocne. Trochę gorsze niż Bożego Narodzenia, bo bez prezentów, ale za to pogoda teoretycznie lepsza. Matka wpadła na genialny pomysł by zaprosić moje kuzynki i wujostwo w ramach rewanżu za święta trzy lata temu, które notabene ja osobiście spędziłem w brzuchu. Oczywiście ja bardzo się ucieszyłem, Stwórcy natomiast po przeanalizowaniu wszystkich za i przeciw doszli do wniosku, że “genialny” pomysł wcale nie był tak dobry jak na początku się wydawało. Wymagał bowiem dużej dozy ogarniania i przede wszystkim odpowiedzi na odwieczne pytanie Matki “co my im damy jeść?”.
Przygotowania szły więc pełną parą i jak zwykle wszystko było na styk, i jak zwykle wszystko w miarę dobrze wyszło. Matka zorganizowała dla nich darmowy nocleg na Chodkiewicza, do którego nowy najemca wprowadzał się dopiero od kwietnia. I właśnie dzięki nowemu najemcy wjechały tam meble, wyposażenie kuchni, które przewieźliśmy z Grójeckiej, no i sprzątaczka w międzyczasie trochę tam ogarnęła po malowaniu, które zresztą zrobił Ojciec. A do tego, z samego rana po przyjeździe, Ojciec podjechał ze świeżą bagietką i croissantami więc powitanie, można rzec, było wręcz królewskie! Późnym popołudniem przyjechali do nas w odwiedziny i na początku podszedłem do gości z pewną dozą nieśmiałości. Niemniej, po krótkiej chwili, dziewczyny zaczęły się ze mną bawić i wtedy wybuchła wielka miłość, która trwała przez kolejne kilka dni. Latałem za nimi jak nawiedzony, krzyczałem, piszczałem i się śmiałem. Moja wielka radość nie miała końca. Spróbowałem nawet winogron, które one zajadały. No i naoglądałem się dużo nudnych bajek o księżniczkach. Czas płynął szybko i bardzo przyjemnie. Każdego dnia moja miłość rosła i rosła, szczególnie do Oli, która poświęcała mi trochę więcej czasu niż Dominika.
“Najważniejsza” rzecz, czyli jedzenie – tutaj również wstydu nie było. Stwórcy opracowali menu na każdy dzień i dość ściśle się tego schematu trzymali. Matka twierdzi, że największym niewypałem okazał się sobotni obiad (penne z fetą, szpinakiem i suszonymi pomidorami), natomiast największą karierę zrobiły naleśniki z syropem klonowym. Wszystkie dzieciaki wcinały aż im się uszy trzęsły więc rodzice byli bardzo zadowoleni. Do tego standardowe skubańce wszelkiej maści, do wyboru, do koloru, toteż głodny nikt nie chodził, a i wina było więcej niż dali radę wypić. Ciotka tylko niezbyt się integrowała i w okolicach dwudziestej zabierała kuzynki i uciekała na Chodkiewicza. Wujek natomiast trzymał fason i dotrzymywał towarzystwa Stwórcom do późnych godzin nocnych.
Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i tak też było tym razem. W niedzielę po świątecznym śniadaniu i pysznym deserze z lodami, słodyczami i kawą, wujostwo zebrało graty i pojechało odwiedzić babcie. My natomiast, korzystając ze słonecznej pogody, udaliśmy się całą rodziną na mój ulubiony plac zabaw w parku Szymańskiego.