
Korzystając z dobrej pogody, sobotę i niedzielę spędziliśmy nad Świdrem i Wisłą w Otwocku. Otwock, to nie brzmi dumnie, ale jak się okazało, okolice rzek są całkiem przyjemne i naprawdę nie ma na co narzekać!
W sobotę za cel obraliśmy ujście Świdra do Wisły. Po drodze zaliczyliśmy lody, a po ich spożyciu kolejne pół godziny spędziliśmy na próbie dojechania jak najbliżej miejsca docelowego. Po kilku nawrotkach, zawrotkach i powrotach, w końcu zaparkowaliśmy, zdjęliśmy rowery i ruszyliśmy na poszukiwania, które trwały jakieś trzy minuty. Będąca na skraju wyczerpania nerwowego Matka stwierdziła, że nie przyjechała na enduro, tylko na plażę, więc zawróciliśmy i ruszyliśmy inną, okrężną trasą. Jak się za chwilę okazało, również ona nie była ona usłana różami, a po drodze spotkaliśmy nawet samochód, który utknął w błocie bez szans na wyjazd o własnych siłach. Jak się można domyślać, mina Matki przypominała profesor McGonagall w najgorszych momentach. Ale nic to! Chwilę później dojechaliśmy do Wisły i ukazała się piękna piaszczysta plaża, małe rozlewisko i ujście Świdra, który miał zawrotną głębokość kilkunastu centymetrów. Jak tylko zaparkowaliśmy rowery, szybko zerwaliśmy z siebie ubrania i wskoczyliśmy do wody. Pobrodzić ma się rozumieć, bo oczywiście nie mieliśmy kąpielówek. Jak już każdy pewnie się domyślił, brodzenie szybko przerodziło się w kąpiel i szaleństwa, łącznie ze spływem z prądem w kierunku Wisły. I tak spędziliśmy kolejne dwie lub trzy godziny. Gdy nastała chwila powrotu, okazało się, że jesteśmy 3 minuty od samochodu. Wystarczyło przeprowadzić rowery na drugą stronę rzeki i podjechać jakieś trzysta metrów, dokładnie tam, gdzie Matka kazała zawracać. Wyrazy twarzy Stwórców możecie się domyślać!
W niedzielę powtórzyliśmy wyprawę, ale tym razem nie nad Wisłę, tylko bardziej w górę Świdra. Nie mogło oczywiście zabraknąć lodów przed rozpoczęciem przygody, które tym razem spożyliśmy już w samym Otwocku. Zaraz po nich dotarliśmy nad „Plażę nad Świdrem”, niedaleko ujścia Mieni do Świdra. Było tam jeszcze fajniej niż nad Wisłą! Plaża piaskowa, stroma z górki, prąd mocniejszy, no i wszystko w lesie. Spędziliśmy tam na zabawie ze dwie godziny, po czym ruszyliśmy na przejażdżkę rowerową. Trasa okazała się fantastyczna. Cały czas przez las, pojedyncza, wąska, wydeptana ścieżka wzdłuż rzeki i do tego z różnymi przeszkodami i zawijasami. Tylko ostatnie kilkaset metrów przejechaliśmy asfaltową ścieżką rowerową, kończąc wycieczkę na kawie w McDonaldzie. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się na plaży przy moście kolejowym, gdzie prąd w rzece był najmocniejszy, a zabawa najprzedniejsza. Po kąpieli i wyjedzeniu wszystkiego z plecaka, ruszyliśmy dalej ścieżką rowerową, mijając wcześniejszą plażę i kontynuując wycieczkę trasą wzdłuż rzeki. Jedyne co mogę powiedzieć, to że było zdecydowanie za krótko ze względu na burzowe chmury, które zaczęły się robić niebezpiecznie czarne i zmusiły nas do wcześniejszego powrotu do samochodu.
Weekend się naprawdę udał, a trasa wzdłuż Świdra zdecydowanie będzie przejechana jeszcze nie raz. Już nie możemy się doczekać!