5 views 9 mins 0 comments

WAKACJE KRK 2023 WEEK 2.

In 2023
24 lipca, 2023

W drugim tygodniu pobytu dojechała do nas rodzina G. Ucieszyliśmy się z ich towarzystwa, pomimo tego, że i sami fantastycznie sobie dotychczas radziliśmy. W kolejnych dniach, w dzień spotykaliśmy się na plażach, a wieczorami zapraszaliśmy się wzajemnie na kolacje i zabawy. Z wielką przyjemnością pokazaliśmy im Vrbnik i skakanie z klifów, a w kolejnym dniu plażę Potovosce, na której mogliśmy spędzić cały dzień, dzięki przywiezionym przez nich parasolom. Pod koniec tygodnia zaczęliśmy zapuszczać się coraz dalej na południe. Na pierwszy ogień poszła Baśka. Były tam fajne górki i góreczki, gdzie najpierw Ojciec zrobił sobie trekking na górkę Bag, z której rozciągał się piękny widok na Baśkę, a później zabrał na przechadzkę Matkę i Bruna. Na koniec dnia pojechaliśmy jeszcze odwiedzić kościół na wzgórzu (Crkva sv. Ivan), skąd był przepiękny widok na całą zatokę, Baśkę i gdzie udało nam się zrobić fantastyczną fotkę z wszystkimi młodzieńcami i wujkiem G. pod krzyżem. Wieczorem, po tych górskich mini wędrówkach, zapadła decyzja o wspinaczce na najwyższy szczyt KRK – Obzovą. Całe 569 metrów wysokości, które trzeba zdobyć bardzo wczesnym rankiem, kiedy temperatura jest jeszcze w miarę znośna. Najmniej zapału miałem tym razem ja, ponieważ nie uśmiechało mi się wstawanie o piątej rano. Stwórcy jednak zdołali mnie przekonać i za piętnaście szósta byliśmy już na szlaku. Po drodze spotkaliśmy całego jednego człowieka, który zbiegał ze szczytu, gdy my byliśmy w połowie drogi na niego. Są twardziele na tym świecie! Trasa nie była trudna, temperatury przyzwoite, więc o godzinie siódmej piętnaście zameldowaliśmy się na szczycie, gdzie nie zabrakło tradycyjnych słodyczy i coli. Zjedliśmy tam również śniadanie, trochę się pobawiliśmy i trochę porozglądaliśmy, bo widać było wyspy Cres, Rab i wszystko pomiędzy. Pozostał nam tylko powrót do domu, co też niezwłocznie uczyniliśmy, bo temperatura szybko wzrastała. Wczesne popołudnie spędziliśmy na odsypianiu (dzieci) i czytaniu (Stwórcy), a następnie dołączyliśmy do rodziny G. na miejskiej plaży w Silo. Spędziliśmy tam resztę popołudnia, a na koniec dnia pojechaliśmy jeszcze do Soline, gdzie w wielkiej, płytkiej do kostek zatoczce, jest wspaniałe błoto, którym wszyscy się smarują. Podobno lecznicze. Podobno. Za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżaliśmy, pytałem, kiedy w końcu tu przyjedziemy, żeby się w tym błotku wytaplać, ale Stwórcy ciągle powtarzali, że jeszcze mamy czas. Kiedy już ten czas nadszedł, od stóp do głów w błocie wymazali się tylko oni. Ja zrobiłem sobie błotną rękę i kazałem napisać „7” na plecach, a Bruno w ogóle nie chciał się brudzić. Jak widać, niektóre atrakcje najlepsze są widziane z okna samochodu! W ostatni dzień po raz kolejny udaliśmy się na południe, tym razem do Starej Baśki, na plażę Zala. Miejsce było jak z pocztówki. Mała zatoczka otoczona wysokimi klifami. Woda była przepięknie turkusowa, wiał wiatr, który robił super fale i nawiewał chłodną wodę, w której w końcu można było się schłodzić! Co do klifów, to nie omieszkaliśmy z Ojcem z nich poskakać. Tym razem było jeszcze wyżej niż we Vrbniku i Ojciec skoczył wyłącznie dlatego, że nie miał szkieł kontaktowych i nie widział dobrze wysokości, a ja musiałem zrobić dwa podejścia, żeby skoczyć z najwyższego punktu. Było trochę adrenaliny, ale skok z sześciu-siedmiu metrów zaliczony!

W drodze powrotnej do Polski, Stwórcy zaplanowali postój w Wiedniu. Punktem obowiązkowym miało być tam muzeum Belvedere, w którym wisi obraz Klimta „Pocałunek” – z tej samej serii, co „Judith” o którym Matka czytała właśnie książkę. Z Chorwacji wyruszyliśmy chwilę po ósmej rano, a droga minęła nam bardzo szybko. Słuchaliśmy cały czas naszej chorwackiej playlisty z hitami: Bruna – James Hype – Ferrari, moim Blinding Lights – The Weekend oraz Stwórców – Tazosy, Trofea i To co masz Ty – Podsiadły. Przeboje te (i jeszcze kilka innych) towarzyszyły nam zresztą codziennie od samego początku wakacji. Około piętnastej byliśmy już po północno wschodniej stronie Wiednia, gdzie zaparkowaliśmy samochód i pociągiem ruszyliśmy do naszego lokum przy Brünnerstrasse 61 (tak, nie pomyliłem się – Brunner!). Zrzuciliśmy szybko bagaże i udaliśmy się na popołudniowo-wieczorne zwiedzanie. Zaczęliśmy od centrum, katedry i innych kościołów, pomników i pałaców. Wszystko było fajne, ale zdecydowanie bardziej była to rozrywka dla Stwórców. Dzieciom najbardziej podobały się lody oraz prawdziwe Ferrari, przy którym nie omieszkaliśmy zrobić sobie zdjęcia! No, może jeszcze budka telefoniczna, którą widzieliśmy pierwszy raz w życiu i zapewne ostatni. Do domu dotarliśmy bardzo późnym wieczorem z kilkunastoma kilometrami na liczniku. Drugiego dnia zwiedzanie zaczęliśmy od muzeum i poszukiwań TEGO obrazu. Znalazłem go pierwszy z naszej bandy i nie omieszkałem poinformować o tym Matki oraz całego muzeum, krzycząc głośno, że wisi tutaj. Jeśli rozumieli po polsku oczywiście. Po obejrzeniu kolejnego miliona obrazów, zjedliśmy drugie śniadanie na ławce w ogrodach Belveder’u, a następnie wskoczyliśmy do autobusu turystycznego i tak spędziliśmy resztę dnia, oglądając największe atrakcje i symbole Wiednia, na Pałacu Habsburgów kończąc. Tam byliśmy już tak zmęczeni, że Bruno udawał ból brzucha, żeby tylko nie iść na kolejne zwiedzanie. Postanowiliśmy więc wracać do auta i dalej do Polski. Po dokładnie dwudziestu czterech godzinach od zaparkowania samochodu, ruszyliśmy w stronę domu.

Jak widzicie, wakacje znowu były fantastyczne. Pogoda, morze, góry, klify, towarzystwo, zwiedzanie, rowery i obejrzane wszystkie części Star Wars z pierwszej, starej serii. Czego można by chcieć więcej?! Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie co najmniej tak samo dobrze!

Visited 1 times, 1 visit(s) today