8 views 7 mins 0 comments

WAKACJE BUŁGARIA 2024. PART 2.

In 2024
22 lipca, 2024

Teraz już mogliśmy rozpocząć prawdziwe wakacje. Zaczęliśmy od basenu i najbliższej plaży Galata, która przywitała nas wielkimi falami. Była to dla nas ciekawa odmiana po dwóch latach bezfalowego morza w Chorwacji. Dlatego też z wielką energią i bez opamiętania skakaliśmy przez nie i puszczaliśmy się z nimi ku brzegu. W kolejnych dniach, w ciągu dnia zapuszczaliśmy na coraz to nowsze plaże, a wieczorami zwiedzaliśmy Varnę. Odwiedziliśmy również miejską plażę, gdzie morze było płytkie nawet daleko od brzegu, co sprzyjało naszym zabawom. Kolejną miejscowością, którą odwiedziliśmy była Biała, gdzie Stwórcom bardzo się podobało na plaży południowej, z małą ilością ludzi, ale niestety dla nas, z głęboką wodą już przy brzegu, która uniemożliwiała nam zabawy. Po plażingu pojechaliśmy na wycieczkę do Nessebaru. Zjedliśmy tam pyszną kolację w restauracji Metropolia. Same ryby i owoce morza, które były przepyszne. Po kolacji przyszedł czas na zwiedzanie. Miasto okazało się całkiem przeciętne z zatrważającą liczbą turystów, więc bez wielkiego żalu wróciliśmy do domu. Kolejną wycieczkę zrobiliśmy na półwysep Kaliarka, gdzie czekały na nas piękne widoki, wysokie klify (niestety nie do skakania) i zwiedzanie fortecy. Zwiedzaliśmy w samo południe i po tym wyczerpującym doświadczeniu, udaliśmy się na odpoczynek na położoną tuż obok plażę Bolata. Kolejne dni wyglądały podobnie – rano basen, później plaża, a wieczorem kolacja, kino i mecze EURO 2024.

Czas płynął zdecydowanie zbyt szybko. Ni stąd ni z owąd był już czwartek i musieliśmy się pakować. Stwórcy zaplanowali powrót na trzy dni, ze zwiedzaniem Rumunii. Był to przysłowiowy strzał w dziesiątkę. Zaczęliśmy od Bukaresztu. Stwórcy podziwiali przepastny Pałac Ludowy i katedrę obok niego. Na nas natomiast największe wrażenie zrobiła nowo otwarta rumuńska Żabka, gdzie zaopatrzyliśmy się w lody, soki i przepyszne lokalne desery. Z takim ekwipunkiem ruszyliśmy w dalszą drogę. Dotarliśmy do Busteni, które okazało się przepięknym kurortem górskim, z perełką w postaci Zamku Peles. Zamek niestety był w remoncie (jak prawie wszystko w Rumunii!), ale i tak spacer po jego górskich okolicach sprawił Stwórcą wielką przyjemność. Czas jednak gonił, więc ruszyliśmy do Brasova. Po pierwszych minutach spaceru i zobaczeniu centrum (oraz ze względu na zamkniętą już kolejkę na pobliskie wzgórze a’la Holywood), zapadła decyzja, że zostajemy na noc. Jak się okazało było to posunięcie godne arcymistrza. Spacerując po centrum trafiliśmy na koncert lokalnej filharmonii, która grała muzykę filmową. Na żywo posłuchaliśmy najbardziej znanych utworów – Indiana Jones, Mission Impossible czy Różowa Pantera. Wisienką na torcie była muzyka Star Wars na samym końcu. Po takiej uczcie dla ucha i ducha, pojechaliśmy przenocować. Rankiem zebraliśmy się bardzo żwawo i już po dziewiątej wjeżdżaliśmy gondolą na wzgórze z hollywoodzkim napisem Brasov. Tam podziwialiśmy panoramę miasta, a po powrocie na dół zwiedziliśmy Czarną Katedrę i udaliśmy się na śniadanie. To akurat była jedyna kiepska decyzja w całym wyjeździe. Straciliśmy tam ponad godzinę, a co najgorsze, jedzenie było kiepskie, a ceny jakby były co najmniej dwie gwiazdki Michelin. Trochę wkurzeni ruszyliśmy w kierunku Sihishoary. Miasteczko okazało się bardzo ładne, na wzgórzu jest kompleks kościołowo – zamkowy, nie tak wyniuziany, jak kamienice w Wiedniu, ale za to z klimatem. Pochodziliśmy tam trochę, zrobiliśmy fajne zdjęcia i zjedliśmy bardzo kiepskie lody. Jak widać jedzenie zdecydowanie nam nie sprzyjało tego dnia! Zobaczyliśmy jeszcze lokalną bazylikę i ruszyliśmy w kierunku Węgier. Ojciec planował cisnąć do oporu, żeby w niedzielę mieć jak najmniej kilometrów do przejechania. Niedaleko granicy rumuńsko-węgierskiej, Matka rzuciła hasło „słodycze do pracy”, więc Ojciec poprosił ją o sprawdzenie jakiegoś większego miasta po drodze. Okazało się, że jest takowe – Oradea – i że jest piękne! Zakupy słodyczy odeszły ad acta, a my udaliśmy się na wieczorne zwiedzanie. Miasto faktycznie jest bardzo ładne. Idąc głównym deptakiem, Stwórcom skojarzyło się z Barceloną – piękne, kolorowe, zdobione kamienice, mnóstwo obiektów sakralnych, no i plac Unirii, który zdecydowanie bierze przykład z Wiednia i wszystko jest odpicowane lub też w jego trakcie. Aż szkoda, że mieliśmy tylko kilka godzin, żeby to wszystko popodziwiać. No i w końcu trafiliśmy na jakieś przyzwoite jedzenie. Nie ma to jak stary, dobry McDonald’s!

Rano zerwaliśmy się bardzo szybko i o ósmej trzydzieści byliśmy już w trasie. Stwórcy wybrali drogę trochę dłuższą, ale za to ładniejszą (przynajmniej przez chwilę), zahaczając o Tatry Bielskie. Po tym już tylko droga do Warszawy, do której dotarliśmy około osiemnastej. Teraz pozostały już tylko wspomnienia i konieczność czekania kolejny rok na taką wyprawę.

Visited 1 times, 1 visit(s) today