
No i dwa latka minęły, jak z bicza strzelił. Celebracje, choć mocno spóźnione, były jednak dużo bardziej udane niż rok wcześniej. Stwórcy zdecydowali się przełożyć imprezę urodzinową do przyjazdu dziadków z Norwegii. Dzięki temu za jednym zamachem załatwiliśmy moje urodziny, moje imieniny i urodziny Matki. Prezent dostałem jednak na czas i mógł być tylko jeden. Zygzak McQueen. Jak mawiają stara miłość nie rdzewieje. Zygzak wrócił do łask w wielkim stylu i od dłuższego czasu to zdecydowanie mój ulubiony bohater. Co tam gwiazdki czy wiatraki! Moja delikatna obsesja przejawia się m.in. powrotem do oglądania książeczki Disneya, która już dawno dawno temu odeszła do lamusa. Teraz chodzę z nią nawet na kibelek, zresztą razem z drugą, nową książką z historią z bajki Cars. A siadając na tym kibelku ściągam gacie z… tak, zgadliście, z McQueenem oczywiście. Jeansy z McQueenem zresztą też mam. I kąpielówki również. Nie muszę oczywiście wspominać, że tort urodzinowy to też był McQueen. Zjedzony na talerzyku z pewnym czerwonym, sportowym samochodem o numerze 95.
Wracając jednak do tematu tytułowego, w dniu urodzin Stwórcy zaprowadzili mnie do Toys R Us w celu wybrania prezentu. Spędziliśmy tam około godziny. Stwórcy głównie na próbach powstrzymania mnie przed totalną demolką sklepu, a ja na zabawach w coraz to innych działach. Gdy przyszedł czas na wybór prezentu dopadła mnie wielka rozterka. Nie umiałem zdecydować się na odcień lakieru na moim nowym resoraku! Oczywiście powiedziałem Stwórcom, że chcę oba (z nadzieją, że w takim dniu się zgodzą), ale niestety się nic nie wskórałem. Po długim namyśle i kilku wymianach, ostatecznie wybór padł na tradycyjny krwisto czerwony model.
Impreza urodzinowa odbyła się u dziadków na Mazurach. Prezenty dostałem wcześniej, tylko ciocia Wandzia poczekała do dnia imprezy. Matka z babcią specjalnie przygotowały na tą okazję pokój na górze, łącznie z balonikami, czapeczkami urodzinowymi, no i oczywiście tortem i talerzykami z McQueenem. Zgalowany w odświętną koszulę i muchę przystąpiłem do rytuału. Świeczki dmuchałem ze trzy razy, za każdym razem gasząc. Szkoda tylko, że nie pamiętam jakie miałem życzenia, ale jak mogę się domyślać to na pewno był w nich McQueen. Tort pożarłem aż mi się uszy trzęsły, ale kalorie szybko spaliłem biegając wokół stołu niczym McQueen na torze. Później trochę się pobawiłem, Stwórcy i dziadkowie poczęstowali się tortem, wypili po lampce wina, poprawili kawą i wszyscy zeszliśmy na dół oglądać mecz Polska-Dania.