
Wakacje, wakacje i po wakacjach. Powrót do rzeczywistości był tym razem szybki, a nawet bardzo szybki. Zbyt szybki i do tego dużo szybszy niż byśmy sobie tego życzyli. I mam nadzieję, że już więcej tak szybko wracać nie będziemy!
Wróciliśmy do domu w poniedziałek po południu, a wieczorem zaczął mnie boleć brzuch. Zrobiłem swoje w ustronnym miejscu, dostałem leki przeciwbólowe i jakoś przespałem noc. We wtorek było gorzej, ból narastał i zaczęły się wymioty. W środę doszło do tego wszystkiego rozwolnienie, ból był coraz większy, podobnie jak dawki środków przeciwbólowych. Stwórcy coraz bardziej zaniepokojeni, nie bardzo wiedzieli co zrobić. Około północy dostałem kolejną dawkę nurofenu i położyłem się spać, ale po około pół godziny obudził mnie ból. Stwórcy zaczęli gorączkowo guglować i wnioski były takie, że jeśli ból budzi dziecko, to trzeba zobaczyć lekarza. Unikaliśmy wizyty przede wszystkim ze względu na pandemię, ale teraz już trzeba było działać, i to błyskawicznie. Matka wykonała telefon na 112, a uprzejma pani z pretensją zapytała po co dzwoni… Pozostawię to bez komentarza. W każdym razie Ojciec nakazał się ubierać i pojechaliśmy na ostry dyżur do szpitala WUM.
Tutaj zobaczyliśmy pozytywną stronę pandemii. Przed nami była tylko jedna osoba, która już kończyła wizytę, więc na lekarza praktycznie nie czekaliśmy. Po badaniu dostaliśmy skierowanie na USG, które również udało się od razu zrobić. W międzyczasie oczywiście byłem kilka razy w toalecie i cały czas narzekałem na ból brzucha. Po obejrzeniu wyników badania, Pani doktor przyjęła mnie na oddział, podała leki przeciwbólowe i podłączyła kroplówkę. Łóżek było chyba z dziesięć, zajęte tylko moje. I tak zostaliśmy sami, prawie do rana. Ja próbowałem spać w łóżku, a Ojciec próbował spać na swoim krzesełku. Mnie poszło zdecydowanie lepiej i trochę kimnąłem, on… No cóż, najlepsza noc w jego życiu to nie była. Około szóstej przyszła po nas pielęgniarka, zaprowadziła na oddział i się zaczęło. Badania, wywiady, oględziny, leki, picie płynów, wizyty w toaletach i zwijanie się z bólu. Przez następny tydzień tak mniej więcej wyglądała moja rutyna. Z pozytywnych rzeczy to nauczyłem się grać w wojnę, układać pasjansa, grać w statki i obejrzałem mnóstwo bajek. Szczególnie spodobała mi się seria „Jak wytresować smoka”, która obecnie zajmuje pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu.
Okazało się, że miałem jakąś wredną bakterię, ze starego nabiału lub mięsa. Coś podobnego do salmonelli. Na szczęście antybiotyk dość szybko zadział i po tygodniu mogłem wyjść do domu. Ojciec z tej okazji zabrał mnie i Bruna na pizzę do AmodoMio. W końcu miałem bakterię w brzuchu, więc włoskie jedzenie w publicznym miejscu to było coś, co tylko mogło mi pomóc! Matka nie była z niego dumna, szczególnie, że nie przywiózł nic dla niej. Ale najważniejsze, że w końcu dobrze się czułem i mnie nie bolało!