
Plany były identyczne, jak rok wcześniej, jednak tym razem udało się je zrealizować. I to pomimo choroby świątecznej! Mało tego! Udało się nawet obejrzeć sztuczne ognie, na które nie trzeba było nas budzić.
Sylwester w tym roku był zaplanowany u Lenków. I tym razem Stwórcy pokazali swój nieprzeciętny kunszt i talent kuchenny, przygotowując przekąski, zakąski i napoje. Muszę przyznać, że nawet zrobili jedną z potraw, więc można tutaj odtrąbić niekwestionowany sukces. Chwilę później zgalowaliśmy się wszyscy w koszule i dżinsy i wczesnym wieczorem, tudzież późnym popołudniem, wsiedliśmy na rowerki i ruszyliśmy w dół Włodarzewską, całe dwieście metrów. Matka zastanawiała się tylko jak my wrócimy o północy na tych rowerkach, a Ojciec stwierdził, że lepiej na rowerkach niż miałby nas nieść. Co prawda to prawda.
Lenka powitała nas w dość średnim humorze, chyba dlatego, że zobaczyła nas zgalowanych, a sama nie była. Szybko jednak to zmieniła, przy mojej pełnej asyście ma się rozumieć. Zabawa była przednia, ale zdecydowanie brakowało jeszcze jednego dzieciaka, ponieważ ja i Lenka bawiliśmy się znakomicie, ale za to Bruno ciągle był sam, a jak już próbował się z nami bawić to wybuchała awantura akurat o tą zabawkę, którą właśnie wziął. Można stwierdzić, że mieliśmy tu trochę do czynienia z sinusoidą nastrojów, ale nie ma co się dziwić, w końcu tak to już jest z tymi kobietami! W każdym razie zabawiliśmy prawie do północy i ruszyliśmy w drogę powrotną, podczas której wybuchł niedaleko nas fajerwerk, więc się rozpłakałem, przestraszyłem i szybko z Ojcem pojechałem do domu. Sztuczne ognie średnio mi przypadły do gustu. Były za głośne i za blisko. Zdecydowanie bardziej podobały mi się te dalekie! Po kilku minutach nakryłem się kołdrą i chciałem jak najszybciej zasnąć, Bruno chciał dalej oglądać, ale w odległości co najmniej czterech metrów od okna, więc Stwórcy położyli nas spać, a sami poszli zerować niedopite trunki i oglądać Friendsów.