
Wieczorna procedura jest… ciekawa? Długa? Irytująca? Głośna? Wielowątkowa? W zasadzie to te wszystkie rzeczy naraz, a nawet jeszcze więcej! Zaczynając od późnego przybycia do domu z popołudniowo-wieczornych zabaw osiedlowych, a na konieczności powtarzania po dwadzieścia razy próśb o wykonanie poszczególnych czynności związanych z przygotowaniem do zaśnięcia. Nie zmienia się tyko jedno. Nieważne, czy zeszło nam długo czy krótko, nieważne czy jesteśmy żywczyki czy padamy na twarz, nieważne czy jest dwudziesta czy dwudziesta druga. Jak już Stwórcy wygonią nas do łóżek po trzydziestej ósmej prośbie, od razu wracamy do nich z niewinnym pytankiem: posiedzisz?
No i chcąc nie chcąc, siedzą. I to z wielką przyjemnością muszę zaznaczyć, pomimo późnej pory, zmęczenia, rozdrażnienia czy niewyspania. A jak już się koło każdego z nas położą, to zaczynamy sobie rozmawiać na różne tematy. Rozmowy zmierzają w najróżniejszych kierunkach. Czasami gramy w zagadki, czasami zadajemy sobie po trzy pytanka, czasami rozmawiamy o planach wakacyjnych, a czasami o właśnie zakończonym dniu, mistrzostwach świata czy ostatnim treningu. Za każdym razem znajdzie się jakiś ważny temat do przedyskutowania, a ten najważniejszy pojawia się zawsze oczywiście na sam koniec, jak już Stwórca wychodzi i przymyka drzwi od pokoju.
Całą procedurę najczęściej robi jeden ze Stwórców, który najpierw poleży ze mną, a później z Brunem lub na odwrót. Ile by nie leżał, dla nas oczywiście zawsze jest za krótko, więc jak tylko pierwszy życzy nam dobrej nocy i udaje się do salonu, my wołamy od razu drugiego. Co prawda zazwyczaj podstęp się nie udaje i słyszymy tylko coś w stylu „Matka z Wami siedziała. Spać mi już!”, ale jakiś przytulak czy całusek w czółko zawsze uda się wyżebrać.