
Wakacje… Jednak było coś na rzeczy, gdy Stwórcy, ze mną jeszcze w brzuchu, rozmawiali o nich z nutą oczekiwania i tęsknoty w głosie. Jest to piękny okres w roku, który jak wszystkie fajne rzeczy, zbyt szybko się kończy. Spędziłem go praktycznie cały czas na Mazurach, na podwórku lub nad jeziorem, biegając, bawiąc się w piasku i pluskając w wodzie. Pogoda dopisywała praktycznie cały czas, a w sierpniu przygrzewało prawie jak w Egipcie.
Mój statystyczny dzień wyglądał następująco: pobudka w okolicach 7 rano (plus minus godzinka). Minus oczywiście gdy Stwórcy posiedzieli do późna i wypili trochę winka, a plus, gdy ja nie spałem zbyt dobrze w nocy. Z rana przeważnie przejmował mnie Ojciec, a Matka dzięki temu mogła jeszcze na chwilę zmrużyć oczy. Po krótkiej zabawie jadłem śniadanko i oczekiwałem, wydając z siebie znaczącą dawkę decybeli, wyjścia na zewnątrz. Po chwili zabawy szedłem spać i po krótkiej drzemce i szybkim drugim śniadanku byłem gotów do kolejnych harców. Później przeważnie ruszaliśmy do Piasutna na groblę i siedzieliśmy tam do wieczora. Biegałem po plaży, pluskałem się w wodzie i pływałem moją dmuchaną rakietą. Od czasu do czasu porywałem też zabawki innych dzieci i wtedy zabawa była zdecydowanie najlepsza. Po powrocie do domu hasałem jeszcze trochę na dworze, zmieniałem koła w samochodzie albo grałem w piłkę lub przebijałem bańki mydlane. Czasami też szedłem do ogrodzenia i bawiłem się z psem sąsiadów. Później czekała na mnie kolacja na świeżym powietrzu, kąpiel i spanko.
W międzyczasie zjechała się cała rodzina i w końcu miałem okazję poznać wszystkich wujków, ciocie i kuzynów. Wujkowie na początku zupełnie nie przypadli mi do gustu, ale z czasem oswoiłem się z nimi na tyle, że nawet dałem się wziąć na ręce. Ciocie (szczególnie ta od kuzynów) okazały się zdecydowanie szybciej przyswajalne, a z kuzynami szybko złapałem wspólny język, szczególnie gdy zobaczyłem ich zabawki – samochody. Od razu zapałałem do nich wielką miłością i od tego momentu inne zabawki przestały dla mnie istnieć. Dlatego też możecie wyobrazić sobie moje wielkie rozgoryczenie, gdy chłopaki w prezencie od cioci-babci dostali po aucie, a ja jakąś grającą kierownicę. Moje oburzenie sięgnęło zenitu i rozryczałem się jak nigdy dotąd! Jak się okazało była to dobra strategia, ponieważ większość kolejnych prezentów jakie dostałem miały cztery kółka. Zabawy były wyśmienite. To się ganialiśmy, to chowaliśmy, graliśmy w piłkę albo puszczaliśmy do siebie auta. Lub też kradliśmy sobie zabawki, po czym wybuchała wielka awantura, w której mój głos był zawsze najdonośniejszy. Jako ten najmłodszy najwięcej mi wybaczano i przeważnie ukradziona zabawka zostawała w moich rękach. Niestety jak już była moja to przestawała być taka fajna i jak się okazuje to sam akt kradzieży przynosił najwięcej satysfakcji.
I tak płynęły dni i tygodnie pełne beztroski i w atmosferze pełnego wyluzowania. Byłem permanentnie rozpieszczany, robiłem co chciałem, kiedy chciałem i jak chciałem. Cały czas ktoś przy mnie był, to jak nie Matka to Ojciec, jak nie Ojciec to babcia, jak nie babcia to dziadek, a jak nie dziadek to ktoś typu wujek, kuzyn, ciocia czy inny skoligacony osobnik. Dniami wszyscy skupiali się na wypoczynku, a wieczorami organizowane były biesiady mniejsze i większe, z górą jedzenia i wszelkich trunków wyskokowych. Dla mnie niestety te imprezy odbywały się za późno, więc tylko z opowiadań słyszałem, że Ojciec niespodziewanie wygrał coroczny konkurs w lotki, za co zresztą dostał piękny puchar. Ani się obejrzałem sierpień się kończył i niestety trzeba było zacząć myśleć o powrocie do domu. W planach była jeszcze wycieczka do Krakowa, ale ze względu na nieznośne upały, Stwórcy zamiast tego postanowili odwiedzić drugich dziadków. Wróciliśmy więc na dwie noce do Warszawy i ruszyliśmy na południowy zachód. A u dziadków znowu sielanka, kotek i piesek do ganiania, taras do zabawy i cały czas piękna pogoda, cały czas na świeżym wiejskim powietrzu prawie w środku lasu. Znowu spotkanie z wujkami (reakcja trochę alergiczna, jak zwykle), ciociami (reakcja bardzo dobra, jak zwykle) i kuzynkami (reakcja fantastyczna, jak zwykle). Znowu żyć nie umierać, korzystać i nie wyjeżdżać. Wyjechaliśmy jednak któregoś dnia, aby odwiedzić trzecią babcię spędzającą słoneczne dni w domku letniskowym nad jeziorem sławskim. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Wschowę, której centrum okazało się naprawdę ładne i warte zobaczenia, a gdyby jeszcze je wyremontować to miasteczko było by jak z pocztówki. Po krótkiej wizycie wróciliśmy do Świniar, ja do swoich zajęć, a Stwórcy i wujostwo zajęło się opróżnianiem dziadkom piwniczki i zamrażarki. I tak codziennie przez kolejne kilka dni.
Tak jak wspomniałem na początku, to co fajne zawsze zbyt szybko się kończy, choćby trwało nie wiadomo jak długo. Moje pierwsze wakacje kończyły się również i powoli wszyscy troje oswajaliśmy się z koniecznością powrotu do normalnego życia. Na samą myśl wszystkim odechciewało się wszystkiego, ale jak mawiał pewien raper czas to największy terrorysta, więc przyszedł czas i na nasz powrót. Zapakowaliśmy się więc do mikrusa i pomknęliśmy, przepisowo oczywiście, w stronę Warszawy. I podsumowując jednym zdaniem mogę powiedzieć ze stuprocentową pewnością, że to były wakacje życia! Już żałuję, że się skończyły i nie mogę doczekać się następnych.