12 views 7 mins 0 comments

PIERWSZE SZCZEPIENIE.

In 2014
03 listopada, 2014

Szczepić czy nie szczepić? No jasne, że szczepić! Tak właśnie wszystkim się wydawało, przynajmniej na początku. Później sprawy się trochę skomplikowały… Ale zacznijmy od początku. Mój wiek dobijał już do siedmiu tygodni, dlatego też termin szczepień zbliżał się nieubłaganie. Ojciec żył w błogiej nieświadomości. Jedyne o czym wiedział to data szczepienia oraz to, że trzeba się szczepić. I jak się okazało był to optymalny poziom wiedzy na ten temat. Matka natomiast chciała być świadoma i odpowiedzialna. Lub też odpowiedzialna i świadoma. Sam nie wiem do końca, ale kolejność przymiotników nie ma tutaj większego znaczenia. Tak więc zaczęła zgłębiać temat online. Na szczęście dla niej szybko to zgłębianie porzuciła, ponieważ po przeczytaniu kilku artykułów, wpisów na forach i historii skutków ubocznych, zaczęła poważnie się zastanawiać czy szczepić w ogóle. Przekazała świeżo nabytą wiedzę Ojcu, a ten na nic nie zważając oraz w poczuciu obowiązku sprawdzenia wszystkiego, rzucił się w wir googlowania, czytania i sprawdzania, a nawet tych trzech rzeczy na raz. Jak się okazało było to bardzo poważny błąd. Im więcej czytał tym mniej wiedział. Im więcej wiedział tym mniej powinien był czytać. Oczywiście nie przestał, tylko brnął dalej, jak w amoku, odwiedzając coraz to nowsze fora dyskusyjne, strony zwolenników i przeciwników szczepień, sprawdzając artykuły lekarzy pediatrów oraz profesorów, którzy ze szczepieniami nie mają nic wspólnego oprócz skrajnie wyrazistych i spolaryzowanych poglądów na ich temat. Po kilku dniach zaczął nawet porównywać składy poszczególnych szczepionek, choć ani z biologii, ani z chemii prymusem nigdy nie był, a edukację w tych przedmiotach zakończył w drugiej klasie liceum. Czyli mniej więcej tyle lat temu, ile mi to tej drugiej klasy zostało. Na szczęście nie miał czasu na dokształcanie się, bo prawdopodobnie nigdy by do żadnego szczepienia nie doszło.

Z odsieczą, niczym husaria pod Wiedniem, przyszedł dziadek C., który akurat przyjechał sprawdzić czy aby na pewno jego nazwisko przejdzie na następne pokolenie. Dziadek jak to dziadek, przyszedł, zobaczył czy fafrundzel jest na miejscu i po potwierdzeniu oczywistego usiadł zadowolony przy stole. Wypił dwie kawy, zjadł kawałek sernika, trochę pokonwersował i po jakichś dwóch godzinach już go nie było. Co najważniejsze to fakt, że podczas tych konwersacji utwierdził w przekonaniu Stwórców, że szczepić trzeba, szczepionką skojarzoną i… tyle. Po tej rozmowie Stwórcom, a szczególnie Ojcu, jakby kilka ton z barków spadło, choć kilka nadal tam pozostawało. Przede wszystkim pozostawał wybór producenta szczepionki oraz jej zakup. No i czy będą efekty uboczne i jakie. Dlatego też czym prędzej zaczął googlować dwie możliwe szczepionki. Tym razem jednak obłędu nie było i po kilku godzinach wraz z Matką zdecydowali się na jedną z nich z bardzo prozaicznej przyczyny – była na rynku od 14 lat w przeciwieństwie do zaledwie roku tej drugiej. W poniedziałek, skoro świt, tak około 9.50 rano, Ojciec wyruszył po szczepionkę. Po odwiedzeniu jednej apteki, szybkiej wizycie u lekarza po receptę, odwiedzeniu kolejnej apteki, w której był bardzo drogo i powrocie do tej pierwszej, szczepionka została nabyta, seria produkcji sprawdzona i nie pozostawało nic innego jak tylko jechać i szczepić. Co też uczyniliśmy całą naszą trójką.

W przychodni Ojciec chodził jak sparaliżowany, stres go zżerał mniej więcej tak samo jak w najgorszych momentach porodu i nie był w stanie w żaden sposób się uspokoić. Matka natomiast zachowywała zimną krew. Obiecała sobie, że nie będzie się denerwować, żeby nie stresować mnie. A do tego nie czytała za dużo więc przy Ojcu wydawała się oazą spokoju. W służbie zdrowia państwa polskiego jak zwykle wizyta z godziny 11.30 zrobiła się wizytą z 12.15. Po szybkim badaniu przez lekarza zostałem odhaczony jako gotowy do szczepienia. Po kilku minutach czekania i wizycie w kolejnym gabinecie, w moje udo została wbita strzykawka, roztwór tych wszystkich cholernych chorób wstrzyknięty, a ja z bólem wydarłem się i rozryczałem jak na niemowlaka przystało. Matka szybko mnie utuliła i przystawiła do dystrybutora w celu zarówno uspokajającym jak i gastronomicznym. Podczas tankowania zacząłem trochę przysypiać, więc spanikowany Ojciec natychmiast skonsultował z Panią wstrzykującą czy to nie jest czasem jakiś siok. Dopiero po jej zapewnieniach, że wszystko jest w porządku i to normalne, że dzieci dużo śpią po szczepieniu, zdołał trochę się uspokoić. Po spożyciu przeze mnie posiłku wróciliśmy wszyscy do domu, Ojciec pojechał do pracy, a ja udałem się na zasłużony odpoczynek.

Muszę tutaj jeszcze zaraportować, że minęły już dwa tygodnie od tego dnia i jedyne objawy jakie miałem to generalne zmulenie przez dwa dni. Poza tym wszystko tip top. Nawet na udzie żadnego śladu ukłucia. Także jedyny wniosek jaki mi się nasuwa po tych wszystkich wydarzeniach to zdecydowanie SZCZEPIĆ.

Visited 1 times, 1 visit(s) today