
Wakacje w tym roku były odrobinę zdezorganizowane. Wszystko przez covid i szczepienia. Początkowo mieliśmy jechać na urlop na Sardynię w czerwcu, jednak konieczność zrobienia dodatkowych testów na covid, które kosztowałyby nas jakieś dwa miło spędzone weekendy, powstrzymała Stwórców przed realizacją tego planu. Przesunęli więc urlop na bliżej nieznany termin i w związku z powyższym, zaczęliśmy jeździć regularnie na Mazury.
Zaliczyliśmy kajaki, kąpiele w jeziorach i wszelkie inne zabawy, lody, oranżady i ogniska. Wszystko bardzo nam się podobało, jednak najbardziej nie mogłem doczekać się wyjazdu w sierpniu, kiedy na miejscu mieli już być nasi kuzyni z Anglii. Gdy w końcu nadszedł czas wyjazdu, byłem podekscytowany jak nigdy! Dojechaliśmy dość późno, większość ekipy była już po kąpieli i w zasadzie szykowała się powoli do spania, ale w niczym nam to nie przeszkodziło, żeby się pobawić do jeszcze późniejszej nocy! Kolejne dni płynęły nam na, ogólnie rzecz ujmując, wszelkich wakacyjnych wariactwach. Szaleństwa w jeziorze, granie w piłkę, zabawy w chowanego po ciemku z latarkami, wyścigi od płotu na koniec ogrodu i z powrotem. Pogoda była przyzwoita, więc narzekać w zasadzie nie mogliśmy, jedynie na fakt, że Stwórcy kładli nas do łóżka około dwudziestej drugiej, co było zdecydowanie zbyt wczesną porą.
Postanowiłem również, że moje urodziny odbędą się w tym roku na Mazurach. Pan był taki, żeby mieć dwie imprezy – jedną w Świętajnie, a drugą w Warszawie, co równałoby by się dwóm prezentom. Stwórcy jednak wyczuli pismo nosem i oznajmili mi, że zarówno impreza, jak i prezent, będzie tylko jeden. Miałem więc się zastanowić i wybrać czas i miejsce. Po rozważeniu wszelkich za i przeciw, wybór padł na Mazury. Impreza została zorganizowana – na prezent wybrałem wielką świątynię Lego Ninjago, tort, który jak zawsze na Mazurach zrobiła koleżanka Julita, również był w stylu Ninjago, a do tego był pyszny! Nie zabrakło balonów, confetti i wielkiej dmuchanej siódemki! Oczywiście to wszystko nie miało najmniejszego znaczenia – liczyła się wyłącznie Świątynia! Jak tylko skończyliśmy śpiewać sto lat i zjedliśmy tort, natychmiast wzięliśmy się za otwieranie prezentów. Zakupiliśmy drobne upominki dla wszystkich dzieci, więc niestety musiałem wręczyć je najpierw wręczyć, a dopiero na końcu mogłem otworzyć swój. Jak można się domyślić, natychmiast pobiegłem z Wiktorem do domu i wzięliśmy się za budowanie, a imprezę zostawiliśmy starszyźnie, która zresztą skrzętnie z tego skorzystała.
Po prawie dwóch tygodniach Stwórcy zabukowali nam jeszcze wakacje w Turcji, więc niestety musieliśmy się pożegnać. Wyjeżdżając, nie byliśmy z Bratem najszczęśliwszą parą dzieciaków na świecie. Chcieliśmy zostać z kuzynami i kontynuować naszą zabawę, jednak oni też już niedługo wyjeżdżali, więc ruszyliśmy do Warszawy ze skwaszonymi minami i nadzieją na fajne wakacje w ciepłych krajach.