
Ostatnimi czasy Matka miała silną potrzebę ukulturalnienia całej rodziny, więc w weekend wybraliśmy się na jej poszukiwania. Kultury się znaczy, nie Matki. W sobotę o poranku wywiało nas na Pragę i muszę przyznać, że jest to zdecydowanie inny świat. Inni ludzie, inne twarze. Azja jak nic!
Trafiliśmy do Muzeum Pragi, oczywiście zaraz po tym, jak zakupiliśmy w piekarni pączki i croissanty. Podobało nam się… Bo ja wiem. Na początku nie bardzo, ale gdy trafiliśmy do Sali, gdzie można było biegać, skakać, wspinać się, budować mur z wielkich puf… Tak, tutaj czuliśmy się jak w raju. Zeszła nam tam dobra godzina i nadal nie chcieliśmy wychodzić! Jak się okazało był to jedynie przedsmak tego, co czekało nas w dniu kolejnym. Tym razem pojechaliśmy do Zachęty, gdzie była przygotowana wystawa dla dzieci. Okazało się, że jest kilka pomieszczeń, w których można wszystkiego dotknąć, poprzewalać się, pobiegać, powspinać czy poleżeć. Najlepszym pomieszczeniem dla mnie okazał się mały pokoik, w którym z otworów w ścianach wyfruwały tysiące płatków z papieru, którymi następnie można było się rzucać! Natomiast najbardziej bałem się w pomieszczeniu wykonanym w całości z luster, gdzie cały czas wydawało mi się, że zaraz spadnę. Bruno natomiast najwięcej czasu spędził na skakaniu na materac i rzucaniu gumowych piłeczek do urządzenia, które je cały czas wypluwało. Spędziliśmy tam chyba z dobre dwie godziny, ale niestety nadszedł czas powrotu do domu. Po kilkunastu rundach negocjacji, których nie powstydzili by się najlepsi w branży, zahaczyliśmy jeszcze o księgarnie na dole, gdzie obejrzeliśmy kilkanaście książek dla dzieci i udaliśmy się do auta.
Wracając do domu zajechaliśmy na rodzinną pizzę do Amodo Mio i w ten sposób zakończyliśmy piękny weekend z kulturą. I powiem tak – taka kultura to ja rozumiem!