7 views 7 mins 0 comments

KORONA GÓR NR 5 – WIELKA SOWA.

In 2022
07 czerwca, 2022

Hotel Sowia Garpa okazał się fantastycznym miejscem, z wielkim trawnikiem, placem zabaw i bilardem, przy którym spędziliśmy większość wieczoru. Nie mogło też zabraknąć wieczornego kina, więc spać poszliśmy dość późno, jednak w pełni ukontentowani. No może z wyjątkiem Ojca, który ma bardzo płytki sen i do późnej nocy musiał wysłuchiwać hałasów i rozmów przenikających przez cienkie jak papier ściany. Całe szczęście, że tylko rozmów!

Wstaliśmy dość wcześnie, szybko spałaszowaliśmy śniadanie i przed wyjściem w trasę, spędziliśmy trochę czasu na placu zabaw. Właściciel hotelu doradził nam, żeby nie iść standardowym szlakiem, tylko bocznym z oznaczeniem „zielony”, co okazało się to strzałem w dziesiątkę. Droga była piękna, malownicza i arcyciekawa, a wisienką na torcie okazał się fakt, że byliśmy jedynymi osobami na tym szlaku. Po drodze zobaczyliśmy piękną dolinkę z rwącym strumykiem i pięknie położoną agroturystyką „Sokolec 39a” oraz zaliczyliśmy ruiny wioski kompletnie pochłoniętej przez las, gdzie zrobiliśmy postój na jedzenie i zabawę. Po tej krótkiej przerwie ruszyliśmy w dalszą drogę, piękną ścieżką przez las. Z dołu zbocza szumiał nam strumień, a ptaki ćwierkały jak szalone. Wkrótce dotarliśmy do schroniska „Sowa”, które znajduje się w miejscu połączenia szlaków zielonego i standardowego. Tutaj zrobiliśmy pitstop na łyka wody i batonika energetycznego, po czym rozpoczęliśmy atak szczytowy. Od tego momentu Bruno przejął inicjatywę i prowadził nas wąską ścieżką w lesie, wzdłuż głównego szlaku. Po około pół godziny dotarliśmy na szczyt, gdzie powitał nas remont wieży obserwacyjnej oraz piękna rzeźba sowy. Kontynuując tradycję, zrobiliśmy sobie selfiacza przy oznaczeniu szczytu, wypiliśmy colę i wyjedliśmy wszystkie co pyszniejsze rzeczy z plecaka. Nie zabrakło nawet pieczątki z sową! Następnie młodzież rozpoczęła zabawę. Berek, w chowanego, w ninjago, w harrego pottera i jeszcze kilka innych. Szaleństwa przerwał w którymś momencie Bruno, stwierdzając, że mieliśmy zjeść lody, więc chyba już czas ruszać z powrotem! Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że ma absolutną rację, więc szybko pozbieraliśmy nasze manatki i zaczęliśmy schodzić w dół, tym razem szlakiem standardowym. Robiło się coraz upalniej i na trasie pojawiło się dużo więcej ludzi, ale na szczęście my już schodziliśmy, więc mogliśmy delektować się pięknymi okolicznościami przyrody, rozmawiając sobie o wszystkim i o niczym oraz planując, jakie lody zjemy na dole. Po lodach przyszedł czas na relaks przy hotelu, zakończony pysznym rosołem przed samym wyjazdem. W drodze powrotnej postanowiliśmy jeszcze zobaczyć Zamek Grodno oraz tamę na Jeziorze Bystrzyckim, jednak plany pokrzyżował nam Leonard, który zasnął. Wujek Dawid postanowił wracać do Warszawy, a my zdecydowaliśmy się zostać i poszliśmy przejść się tamą. Muszę się przyznać, że po wejściu na nią byliśmy trochę przestraszeni, a widok był naprawdę przerażający! Jednak po kilku chwilach poczuliśmy się trochę pewniej i widok z przerażającego zmienił się na prześliczny. Po przespacerowaniu się tam i z powrotem, wróciliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po trasie zobaczyliśmy jeszcze kładkę nad jeziorem, więc zrobiliśmy przystanek, żeby się przez nią przespacerować. Jak się okazało, była to już trzecia odsłona kładki, a sam widok na jezioro i pobliskie zalesione wzgórza był wspaniały. Była to ostatnia atrakcja, przynajmniej turystyczna.

Dojechaliśmy do stacji Orlen w Wałbrzychu, żeby uzupełnić paliwo i zjeść hot doga. Po kilku kilometrach silnik auta zaczął szarpać i musieliśmy się zatrzymać. Ojciec dostał flashbacka i od razu uświadomił sobie, że zatankowaliśmy benzynę, a powinniśmy byli diesla. Po chwili naszej paniki, Ojciec ubrał nas w kamizelki ostrzegawcze i poszliśmy sobie na pole oglądać mrówki i rzucać kamienie. Po jakiejś godzinie przyjechała laweta, która odstawiła nas na ten sam Orlen, z którego ruszyliśmy. Szczęście w nieszczęściu, Orlen był całkiem przyzwoity, z boxami do siedzenia, klimatyzacją i nienajgorszym zaopatrzeniem spożywczym. Usadowiliśmy się w jednym z boxów i czekając kolejne kilka godzin na samochód zastępczy, obejrzeliśmy dwa razy Psi Patrol, zjedliśmy dużo niezdrowego jedzenia, a nawet trochę poleżakowaliśmy. Kiedy w końcu podstawiono nam samochód zastępczy, było już tak późno, że nie było sensu jechać do Warszawy. Ojciec załatwił nam nocleg u wujka Radka we Wrocławiu i szybko ruszyliśmy w drogę. Bruno po chwili zasnął w samochodzie, a już na miejscu ledwie podniósł powiekę przy przebieraniu się w pidżamę. Ja natomiast zdążyłem jeszcze pogadać z ciocią Asią, opowiedzieć jej cały weekend w najdrobniejszych szczegółach, a nawet podsłuchać rozmowy dorosłych o wszystkim i o niczym.

Rano zjedliśmy śniadanie i obejrzeliśmy trochę bajek, odwiedziliśmy biuro firmy i pojechaliśmy do Warszawy. Kolejne dwie góry zaliczone, dodatkowa przygoda z lawetą również. Planujemy już kolejną wyprawę, tym razem na Śnieżkę!

Visited 1 times, 1 visit(s) today