3 views 5 mins 0 comments

KORONA GÓR NR 3 – SKRZYCZNE PO RAZ DRUGI.

In 2024
01 kwietnia, 2024

Po „ciekawych” przygodach dnia poprzedniego, sobotni poranek spędziliśmy dość leniwie, nigdzie się nie spiesząc i korzystając z bardzo fajnego mieszkania. Po przygotowaniu wszystkiego do wyjazdu, Stwórcy mogli spokojnie usiąść na tarasie i wypić kawę z pobliskiego centrum handlowego Nowa Huta. My natomiast zajęliśmy się tym, co lubimy ostatnio najbardziej, czyli graniem na telefonach w Brawl Stars.

Po dziesiątej nadszedł czas by ruszyć w kierunku wsi Ostre, gdzie zaczynał się niebieski szlak na Skrzyczne. Ojciec stwierdził, że nie będziemy wchodzić na górę tą samą trasą, co ostatnio. Poza tym szlaki ze Szczyrku są zdecydowanie bardziej popularne, co przekłada się na tłumy ludzi, za którymi Stwórcy nie przepadają. Co do toku jego rozumowania była w rodzinie zgoda absolutna, jak nigdy! Po zmianie obuwia i chwili zabawy na stromym zboczu przy parkingu, ruszyliśmy żwawo szukać początku szlaku. Po całych trzech minutach Ojciec wrócił się z powrotem do auta, ponieważ zapomnieliśmy części sprzętu. Nie zmąciło to jednak niczyjego nastroju, bo pogoda była przepiękna, słońce grzało jak w letni dzień i wszyscy nie mogli się doczekać wejścia na  wierzchołek. Szlak na niego okazał się zdecydowanie dłuższy i trudniejszy, niż wczorajszy Czupel. Największym problemem dla nas był brak skał do wspinaczki, ale Stwórcom za to bardzo się podobał. W związku z tymi rozbieżnymi emocjami, robiliśmy często pitstopy, żeby poprawić sobie humor słodkimi przekąskami. Dopiero w górnych partiach góry zaczęło nam się podobać, szczególnie kiedy zobaczyliśmy zalegające płaty śniegu. Nie zastanawiając się nawet sekundy, poszliśmy sprawdzić, czy są zimne. Okazało się, że i owszem, prawdziwy śnieg! Ja zacząłem trawersować do szlaku po śniegu przez całe zbocze, Bruno natomiast wspiął się na największy płat, po czym zjechał z niego na tyłku, mocząc spodnie i gacie włącznie. Nie przeszkodziło nam to kontynuować podejścia w bardzo dobrych humorach, tym bardziej, że po minięciu wzgórza zobaczyliśmy anteny nadawcze znajdujące się na szczycie. Jeszcze tylko kilka minut wędrówki i byliśmy przy schronisku, gorączkowo rozglądając się za trasą na sam szczyt. Chwilę później byliśmy już przy wielkim znaku „Skrzyczne” i dawaliśmy buziaki żabce na głazie. W końcu, po prawie trzech latach, mogliśmy odhaczyć Skrzyczne jako szczyt zaliczony i szczęśliwi udaliśmy się do schroniska wbić pieczątki i coś przekąsić. Pierwsze poszło szybko, drugie zajęło nam ponad godzinę, z czego większość czasu spędziliśmy na czekaniu na drugie danie Bruna. Całe szczęście, że porcja była bardzo zacna, bo po mojej zupie nie było już śladu w żołądku i z wielką chęcią pomogłem mu zjeść większą połowę jego dania, łączenie z frytkami, za którymi nie przepadam. Stwórcy natomiast wypili herbatkę, kawę, a nawet małe piwko. W końcu, po prawie dwóch godzinach relaksu, zebraliśmy się i ruszyliśmy z powrotem. Trasę w dół pokonaliśmy bardzo szybko, bo pierwszą część dosłownie przebiegliśmy chcąc się rozgrzać, a i później trzymaliśmy dość żwawe tempo.

Im byliśmy niżej, tym robiło się cieplej, wręcz upalnie. Mogło to tylko oznaczać jedno – lody! Zajechaliśmy więc do pierwszej Żabki, która na szczęście była bardzo blisko, i po trzech podejściach zjedliśmy po zasłużonym lodzie, po czym ruszyliśmy w długą drogę do Warszawy. Sceneria była piękna, góry, słońce, jezioro… Stwórcy jednogłośnie stwierdzili, że najchętniej pojechaliby w kolejne góry zamiast wracać, ale słowo się rzekło i w kolejny dzień mieliśmy jechać na Mazury. Ruszyliśmy więc dalej niespiesznie, słuchając biografii Wojtka Kurtyki.

Visited 1 times, 1 visit(s) today