25 views 5 mins 0 comments

KORONA GÓR NR 24 – TURBACZ.

In 2025
09 marca, 2025

To miał być potrójnie dobry weekend. A nawet poczwórnie lub popiątnie, zależy jak kto liczy. Po pierwsze Ojciec na urodziny zażyczył sobie wyjazd rodzinny w góry. Po drugie Matka obroniła dyplom i to był dobry powód do świętowania. Po trzecie był dzień kobiet, a po czwarte dzień mężczyzny. No i po piąte pogoda miała być prawie letnia. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko wybrać, który szczyt zdobędziemy.

Padło na Turbacz. Zorganizowaliśmy się jak nigdy i około siedemnastej, w piątek po lekcjach i piłce nożnej, byliśmy już w trasie do Nowego Targu, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg. Trasa była szybka jak nigdy i już po trzech i pół godzinach byliśmy na miejscu. Rano szybkie śniadanko, zapakowanie plecaków i ruszyliśmy na parking przy Długiej Polanie. Na parkingu przywitał nas śnieg, lód i chłód, więc doubieraliśmy się w dodatkowe warstwy, które zaczęliśmy ściągać jakieś dziesięć minut później. Trasa na szczyt była średnia. Z jednej strony piękne widoki na Tatry, ale z drugiej szeroka droga, dużo ludzi i jeszcze więcej błota. Pogoda natomiast była petarda, pełna lampa i krótki rękaw. Tym razem kompletnie się nie spieszyliśmy i do schroniska przed szczytem dotarliśmy po ponad trzech godzinach. Tam zrobiliśmy ostatni pitstop, wbiliśmy pieczątki do książeczek i udaliśmy się na oddalony o jakieś pięć minut drogi szczyt. Tam nie zabrakło tradycyjnej coli i słodkiej przekąski. Zrobiliśmy fotki i kontemplowaliśmy piękne widoki – na Tatry, Beskidy czy Babią Górę. Powrót zaplanowaliśmy żółtym szlakiem i tył to znakomity wybór, prawie do samego końca… o czym na końcu! Szlak był bardzo mało uczęszczany, trasa od strony południowej była osłonięta drzewami, więc długo szliśmy w prawdziwie zimowych warunkach. Przydały się nawet raczki! Śnieg zaczął się kończyć, gdy odbiliśmy ostro w lewo, ale trasa nadal była całkiem fajna i bez ludzi. Gdy już dochodziliśmy do jej końca, okazało się, że żółty szlak kończy się około półtorej kilometra wcześniej, niż zaczyna zielony i gdzie mieliśmy zaparkowany samochód. Nie poprawiło to nam nastrojów, a zmęczenie dawało się mocno we znaki (po przejściu 28000 kroków). Daliśmy jednak jakoś radę i jeszcze znaleźliśmy trochę sił na zabawę na zamarzniętym strumyku przy samochodzie. W nagrodę za tak znakomite przejście, pojechaliśmy do Karcmy u Borzanka na ciepły obiad. Drugi nocleg mieliśmy pół godziny dalej, w Krościenku, gdzie wieczór był krótki i szybko poszliśmy spać. Kolejny dzień zaczęliśmy od zwiedzenia tamy na Zbiorniku Czorsztyńskim oraz Zamku Niedzica. Następnie wróciliśmy w Gorce, gdzie czekała na nas atrakcja dnia – Brama w Gorce – czyli spacer w koronie drzew. Było fantastycznie! Trasa bardzo fajnie zrobiona, z różnymi atrakcjami po drodze, jak np. przechodzenie po kratce z lin czy na równoważni z podłogą ze szkła. A to wszystko na wysokościach do czterdziestu metrów! Zwiedzanie minęło więc bardzo szybko i przyjemnie. Nie pozostało nic innego, jak pojechać na dobrego góralskiego schabowego i postać w korku na zakopiance. Z tych dwóch powodów do domu dotarliśmy baaaaardzo późno i po przebraniu się w piżamy, od razu poszliśmy spać.

Visited 8 times, 1 visit(s) today