
W kolejny dzień postanowiliśmy najpierw zrobić jakieś zwiedzanko, a dopiero później zaliczyć jedną z niższych gór. Po przejściu dwudziestu kilometrów poprzedniego dnia, musieliśmy trochę odpocząć od gór i zregenerować siły. Wybór padł na kopalnię złota – Złoty Stok – i okazał się znakomitym pomysłem.
Nie spieszyliśmy się. Spokojnie zjedliśmy śniadanie, Stwórcy wypili kawę na balkonie, a my zdążyliśmy się pobawić. To miała być lajtowa i przyjemna sobota. Kopalnia to atrakcja na dobrym europejskim poziomie. Zaczęliśmy od zwiedzania średniowiecznej osady górniczej, gdzie używaliśmy różnych maszyn i płukaliśmy skałki, żeby wydobyć złoto! Kilka grudek nawet znaleźliśmy! Następnie udaliśmy się na przekąskę i zwiedzanie kopalni. Podobało nam się bardzo, a szczególnie powrót na górę starą kolejką. Nie muszę mówić, że Bruno był wniebowzięty?
Po zwiedzaniu przyszedł czas na zdobywanie, ale nim to nastąpiło, musiały być jeszcze lody. W Lądku Zdrój, w starej Kawiarni Wiedeńskiej, każdy dostał po dwie gałki i z takim ładunkiem spacerowaliśmy przez park w kierunku samochodu. Po skonsumowaniu lodów przyszedł czas na akcję górska. Postanowiliśmy się nie przemęczać zbytnio, więc wybór padł na Kowadło. Cała trasa miała nam zająć około godziny, tam i z powrotem. Zaparkowaliśmy auto przy przystanku w Bielicach i powoli ruszyliśmy wzdłuż rzeki. Po kilkuset metrach trasa skręcała ostro w lewo w las i muszę przyznać, że była bardzo malownicza. Pomimo, że szliśmy dość szeroką leśną drogą, stare wysokie sosny i świerki robiły fajny nastrój i szło się bardzo przyjemnie. Kiedy odbiliśmy w prawo na wąską ścieżkę leśną, zrobiło się jeszcze lepiej. Sceneria była przepiękna, podejście ostre, zapach lasu niesamowity. Tą trasą doszliśmy do grani / granicy, gdzie odbiliśmy w lewo. Ścieżka pięła się w górę coraz mocniej, ale jak się okazało, to był dopiero przedsmak tego, co nas czekało na ostatniej części trasy. Atak szczytowy przypominał wejście na Lackową i Waligórę, więc nie muszę dodawać, że dzieci były bardzo szczęśliwe? Po kilku minutach tej wspinaczki dotarliśmy na szczyt, gdzie tradycyjnie zrobiliśmy zdjęcie i wbiliśmy pieczątki. Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w dół. Pod sam koniec trasy, już przy rzece, Matka rzuciła hasło, żeby zrobić jeszcze kilka kroków wzdłuż rzeki. Po kilkunastu metrach spacer się jednak skończył, ponieważ zobaczyliśmy całkiem spory wodospad w bardzo malowniczej scenerii. Niezwłocznie zaczęliśmy zrzucać z niego kamienie, a Stwórcy mogli spokojnie kontemplować. Tak spędziliśmy kolejne kilkanaście minut, później pozostał już tylko powrót.
Po drodze do hotelu Ojciec zaproponował, żebyśmy pojechali coś zjeść. Pomysł spotkał się z ogólną aprobatą, więc rozpoczęło się szukanie dobrego i taniego… Ostatecznie trafiliśmy do Puchaczówki w Siennej, jakieś trzysta metrów od naszego hotelu. Jedzenie było znakomite, a cola jeszcze lepsza. Najedliśmy się tak, że nie mieliśmy miejsca na deser. A na sam koniec Bruno stwierdził, że nie jedzie z nami do hotelu, tylko pobiegnie. I tak też zrobił szaleniec!