
Jedną z nich było prawie wejście na wierzchołek Broad Peaku Macieja Berbeki. Jak się okazało, za pierwszym razem doszedł tylko na przedwierzchołek, tak zwany Rocky Summit. Zainspirowała nas ta historia do nazwania naszego wejścia na Skrzyczne w ten sam sposób, ponieważ za pierwszym razem doszliśmy tylko do schroniska, a do wierzchołka niestety już nie. Na ponowny atak szczytowy czekaliśmy na szczęście trochę krócej niż Berbeka, a plan wyprawy zakładał bezpieczny powrót. Ale zacznijmy od początku…
Ten rok nie dał nam jeszcze okazji do zdobycia jakiegokolwiek szczytu, co bardzo doskwierało Stwórcom, a Ojcu w szczególności. Pogoda na Wielkanoc zapowiadała się bardzo przyzwoicie, więc Stwóry próbowali wymyślić, jak zjeść ciastko i mieć ciastko – to znaczy zaliczyć góry i Mazury. W końcu stanęło na tym, że w piątek i sobotę będziemy zdobywać szczyty, a w niedzielę pojedziemy na Mazury. Jak już decyzja zapadła, pozostało pytanie, dokąd jedziemy i jakie góry zdobywamy? Wybór padł na Czupel i Skrzyczne, które są dość blisko siebie i nie najdalej od Warszawy.
Tym razem wyjechaliśmy późno, jednak nie martwiliśmy się tym zbytnio. Na rozgrzewkę mieliśmy zdobyć Czupel, co powinno nam zająć jakieś 2-3 godziny tam i z powrotem. Dotarliśmy bez przeszkód, zaparkowaliśmy w Czernichowie pod kościołem i ruszyliśmy na szlak. Trasa była średnio ciekawa, wiał regularnie dość mocny wiatr, no i nasze nogi trochę odzwyczaiły się od chodzenia po górach, więc Bruno miał na co narzekać. Szło się jednak całkiem przyjemnie i w miarę szybko osiągnęliśmy szczyt, gdzie tradycyjnie zjedliśmy coś słodkiego (cola niestety została w samochodzie). Po zrobieniu kilku fotek i wbiciu pieczątek ruszyliśmy w dół.
Na dole czekała na nas nieprzyjemna niespodzianka. Po kilkudziesięciu metrach jazdy Ojciec się zatrzymał, żeby sprawdzić opony i okazało się, że mamy kapcia. Podjechaliśmy jeszcze kawałek, żeby zaparkować w jakimś sensownym miejscu i zadzwoniliśmy po assistance. Jak możecie się domyślać, nie ma nic lepszego niż awaria w samochodzie, w piątek wieczorem przed długim weekendem Wielkanocnym. Dowiedzieliśmy się również, że Kia Assistance nie sprzedaje opon poprzez mobilne wulkanizacje, więc siedzieliśmy z nadzieją, że oponę uda się naprawić, bo alternatywy były albo nieciekawe, albo bardzo nieciekawe. Po półtorej godziny oczekiwania zjawił się bardzo miły Pan, który zdemontował koło i zaczął sprawdzać, gdzie jest dziura. Jak się okazało, problemem był niedokręcony podczas porannej zmiany opon wentyl. Była to jednak dobra wiadomość, bo wystarczyło go wymienić i mogliśmy ruszyć w kierunku naszego noclegu. Z dużym opóźnieniem, ale za to zahaczając po drodze Lidla, dotarliśmy do Węgierskiej Górki i w końcu mogliśmy zjeść kolację, pobawić się i obejrzeć kino.