
To był naprawdę udany wrzesień. Tak intensywnie spędzonych weekendów jeszcze w naszym życiu nie było. W sumie cztery weekendy spędzone w górach plus dwa weekendy urodzinowe. Zaliczone dziewięć szczytów z korony. Moje urodziny i wizyta na urodzinach Janka G. I to wszystko przy fantastycznej, niczym sierpniowej pogodzie.
Po zaliczeniu najdalej położonej góry w koronie (Wysoka Kopa), pozostało nam w tamtym rejonie jeszcze kilka szczytów do zdobycia (lub wbicia pieczątki), ze Śnieżką na czele. Skorzystaliśmy więc z wolnej chaty wujka Radka i w piątek po południu pojechaliśmy do Domasławia. Stwórcy zaczaili się na Śnieżkę, ale w sobotę rano mieliśmy dość powolny rozruch, więc przesunęliśmy jej zdobycie na kolejny dzień, a w sobotę postanowiliśmy zdobyć Skalnik oraz zebrać pieczątkę ze Skopca. Droga na Skalnik była ciekawsza niż się spodziewaliśmy. Całkiem stroma, dużo głazów i mało ludzi po drodze. Jak się okazało, przypadek odegrał tu znaczną rolę, ponieważ pomyliliśmy trasę i szliśmy boczną, mniej uczęszczaną drogą. Dopiero przy Koniach Apokalipsy, gdzie obie trasy się łączą, pojawiły się większe ilości gości. Nam to jednak zupełnie nie przeszkadzało, ponieważ byliśmy zajęci wspinaniem się na skały. Spędziliśmy tam mnóstwo czasu, włażąc i złażąc z każdej skałki. Następnym przystankiem była Ostra Mała, czyli kolejne skały, na które można było się wspinać i z czego skrzętnie skorzystaliśmy. Tutaj zrobiliśmy pitstop, na najwyższej z nich, z pięknym widokiem na Karkonosze i Śnieżkę. Później pozostało tylko kilka minut marszu lasem i byliśmy na szczycie. Skalnik położony jest w środku lasu, bez żadnych widoków, więc długo tam nie zabawiliśmy i rozpoczęliśmy zejście. Po około godzinie spaceru w dół, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do pobliskich Wieściszowic, gdzie mieliśmy zobaczyć słynne kolorowe jeziorka. Jak się okazało, był to znakomity pomysł. Kolory wody, piasku, skał oraz położenie wśród pagórków i lasu tworzą przepiękny krajobraz. Pomimo naszej początkowej niechęci (chcieliśmy wracać do domu i grać na Playstation!), z każdym przebytym metrem, podobało nam się coraz bardziej. Szczególnie przy drugim, purpurowym jeziorku, spędziliśmy mnóstwo czasu, biegając po okolicznych skałkach, wyspach, wzgórkach i pagórkach. Po tych atrakcjach nie pozostało nam nic innego, jak zdobyć pieczątkę na Skopcu. Było już dość późno i zaczynało się robić chłodno, więc na szczyt wbiegliśmy, dosłownie! Ze szczytu zresztą też zbiegaliśmy. Całe wejście, podbicie pieczątek i powrót do samochodu zajęło nam jakieś dwadzieścia minut, po czym ruszyliśmy w kierunku Domasławia. Po drodze zobaczyliśmy jeszcze Zamek Bolków, który niestety był zamknięty, ale nie przeszkodziło nam to w turlaniu się z górki na dziedzińcu!
Niedzielna Śnieżka ponownie poszła w odstawkę. Trasa jest łatwa, ale długa, więc z powrotem do Warszawy czasowo nie wyszłoby najlepiej. Poza tym przekonywałem też wszystkich, że nie ma sensu zaliczać takich wysokich górek, skoro jest jeszcze mnóstwo karłów do zdobycia. Poranek spędziliśmy więc bardzo niespiesznie, Stwórcy zajęci pakowaniem, sprzątaniem i przygotowaniami do wyjazdu, a my grając na konsoli i nie wchodząc im w drogę. Było już dobrze po dziesiątej, kiedy ruszyliśmy do Sokolca, skąd mieliśmy rozpocząć zdobywanie Wielkiej Sowy. Identycznie jak poprzednim razem, trasa do schroniska była spokojna i bez tłumów, natomiast to, co działo się już na głównym szlaku, ze spokojnym czasem w górach miało tyle wspólnego, co cisza na wyścigu formuły jeden. Tłumy ludzi idących w obie strony, wymijanki, przepuszczanie, potrącanie, hałas. Jednym słowem dramat. Jednak to, co najgorsze, było przed nami. Na szczycie panował wielki smród i harmider, niczym na dziedzińcu zamku w średniowieczu. Jak tylko poczuliśmy pismo (zapach) nosem, przyjęliśmy strategię wbiegnięcia na szczyt, wbicia pieczątek, szybkiego zdjęcia i jeszcze szybszej ucieczki. Tym razem plan wypalił w stu procentach. Po przejściu kilkuset metrów w dół i odbiciu w prawo, dotarliśmy na piękną polankę z widokami na okolicę, gdzie mogliśmy w spokoju zrobić pitstop i tradycyjnie uczcić zdobycie kolejnego szczytu. Po tym pozostało nam już tylko zejście w dół do samochodu i powrót do domu.