
Koooomunikazione. Zaczynam być w tym coraz lepszy i zauważam znaczące postępy każdego dnia. Zaczęło się od czytania książek, a właściwie od zawołania Ojca, aby mi te książki poczytał. Któregoś wieczoru, po kąpieli i wypiciu mleka, zgodnie z wieczorną procedurą wziąłem kilka książek i usiadłem na sofie. Stwórcy byli w trakcie spożywania kolacji, ale moje pragnienie czytania musiało zostać natychmiast zaspokojone, wydałem więc z siebie donośne “Tata”. Na twarzach Stwórców pojawił się wielki uśmiech, a ich body language przypominał dwa pawie w pełnej krasie. Oczywiście nie muszę dodawać, że kolacja została natychmiast przerwana, a czytanie rozpoczęte. Z czasem złapałem jeszcze kilka innych słówek oraz znacząco poprawiłem jakość wymowy “Mama” i “Tata”. Jak jestem głodny lub też zobaczę coś dobrego do jedzenia to od razu wydobywa się z moich ust soczyste “Mniam” i melduję się przy misce. Zazwyczaj jest to jednak coś zarezerwowanego tylko dla Stwórców, np. sernik, lody czy ciastko, bo do “zwykłego” jedzenia to zdecydowanie się nie wyrywam, wręcz przeciwnie. Wracając do mówienia to “Tu”, “Tam” i “To” grane są non stop, “Bam”, “Pam” i podobne również, ale zdecydowanie najpopularniejsze jest stare, dobre “Nie”. Jestem już na takim etapie rozwoju, że w zasadzie na 95% pytań odpowiadam “Nie”, a konwersacje wyglądają tak:
- Igi chcesz jabłko?
- Nie
- Trzymaj (tutaj podawane jest mi do ręki jabłko)
- Mniam
Oczywiście nie muszę tu chyba wspominać o moim słowotwórstwie w Igoro-mowie. Zdarza się, że nawijam jak pokręcony, wydając z siebie niezrozumiałe dla nikogo – łącznie ze mną, potoki słów i słowo-podobnych dźwięków. Moje nowe zdolności komunikacyjne objawiają się zarówno oralnie, jak i w sposoby bardziej obrazowe, np. przynoszeniem rzeczy do ubrania przed wyjściem na dwór czy zabawek, którymi akurat teraz chcę się bawić.
Jeśli chodzi o komunikację, ale tą związaną z przemieszczaniem się, to po raz kolejny zostałem zabrany na przejażdżkę tramwajem, przejechałem się pociągiem oraz byłem na lotnisku pooglądać samoloty. Tramwaje podobały mi się od zawsze, natomiast jeżdżenie nimi zdecydowanie mniej. Ostatnie podejście było w końcu trochę lepsze. Na początku niezbyt mi się podobało, ale Ojciec zainteresował mnie kasowaniem biletu i naciskaniem przycisku “Stop” więc przejechaliśmy całe dwa przystanki z Młynarskiej na Towarową bez większych awantur i udaliśmy się na krótki spacer na przystanek powrotny. W drugą stronę podróżowało się jeszcze lepiej, jak prawdziwy pasażer siedziałem w fotelu i podziwiałem widoki za oknem. Kolejnego dnia wybraliśmy się całą rodziną na lotnisko obejrzeć samoloty. Jako że bardzo lubię książeczkę o samolocie i gdy widzę jakiś przelatujący to machamy i wołamy “Panie pilocie!!! Dziura w samolocie!!!”, wycieczka była w planach od dawna, ale dopiero teraz udało nam się plan zrealizować. Ruch nie był zbyt duży, jak to w niedzielę, ale zobaczyliśmy kilka lądowań i startów, więc mogę uznać wycieczkę za udaną i myślę, że wybierzemy się tam jeszcze nie raz, szczególnie gdy będzie cieplej. Jeśli chodzi o pociąg to mam mieszane uczucia. Plan był taki, aby pociągi obejrzeć, ale spotkaliśmy miłego pana konduktora w intercity, który zaprosił nas na pokład. Długo się nie zastanawiając Ojciec ze mną na rękach wskoczył do wagonu i chwilę później pociąg ruszył. Było gorąco, tłoczno i nie podobało mi się nic a nic. Ojciec widząc moje niezadowolenie pokazał mi przycisk otwierający drzwi i zająłem się otwieraniem i zamykaniem przedziału. Po kliku minutach dojechaliśmy na Centralny i po znalezieniu się na peronie odetchnąłem z ulgą. Wjechaliśmy na górę ruchomymi schodami (uwielbiam to!) i zaczęliśmy szukać pociągu powrotnego. Po krótkim spacerze zjechaliśmy na kolejny peron i po kilku chwilach z ciemności wynurzyły się światła nadjeżdżającego pociągu. Z daleka był super, natomiast w ogóle nie podobał mi się pomysł wejścia do niego. Pomimo moich protestów dokonaliśmy abordażu prawie pustego pociągu, Ojciec postawił mnie na nogach i ruszyliśmy w poszukiwaniu biletomatu. Szliśmy i szliśmy i szliśmy aż w końcu go znaleźliśmy, na samym końcu. Jak się okazało był nam potrzebny zupełnie do niczego, gdyż Ojciec odpowiednie bilety miał w portfelu. Bilet oczywiście skasowałem ja, a następnie zacząłem bawić się przyciskiem do otwierania drzwi. Gdy pociąg ruszył znów przestało mi się podobać, ale zostałem posadzony w fotelu i moim oczom ukazał się ciekawy świat za oknem więc dość szybko przestałem się uskarżać. W zasadzie to nawet zaczęło mi się to wszystko podobać, oczywiście w momencie, gdy zatrzymywaliśmy się już na Zachodnim.
Teraz z niecierpliwością czekam na poprawę pogody i kolejne przygody podróżnicze. Coś mi się wydaje, że będzie ze mnie niezły globtrotter, a przynajmniej takie zainteresowania Stwórcy najwyraźniej próbują mi chyba zaszczepić. Także teraz czekam na jakieś fajne wakacje w ciepłych krajach!