7 views 4 mins 0 comments

KOLEDZY I KOLEŻANKI.

In 2017
20 kwietnia, 2017

Po przeprowadzce na Włodarzewską okazało się, że na naszym osiedlu mieszka bardzo dużo dzieci. Przekrój wiekowy nie jest zbyt duży, a ilościowo zdecydowanie dominują moi rówieśnicy lub też osobniki niewiele ode mnie starsze i młodsze. Dzięki temu, po wyjściu na podwórko, praktycznie za każdym razem mam się z kim pobawić. Od początku spodobało mi się jeżdżenie na za małych samochodzikach, które pokazał mi kolega Maciek. Co prawda moja nauka jazdy skończyła się drastycznie krótkim żywotem pięknych, nowych, skórzanych, włoskich butów, które, mimo że kupione na wyprzedażach, wcale nie były takie tanie, ale co tam! Warto było. Czułem się jak Kubica za kierownicą bolidu formuły jeden. Bezcenne jak mawia Mastercard. Stwórcy, jak się możecie domyślać, nie podzielali mojego entuzjazmu. W każdym razie z Maćkiem od razu się zaprzyjaźniłem. Okazało się, że on też ma młodszego brata, trzy miesiące starszego od mojego. A i Stwórcy, miszczowie nawiązywania i utrzymywania kontaktów towarzyskich, złapali dobry kontakt z jego rodzicami. O tego czasu dużo razem się bawimy i nawet już zdążyliśmy się odwiedzić w mieszkaniach, byliśmy razem w parku, na koncercie chopinowskim i na lunchu. Mogę powiedzieć, że to mój pierwszy kumpel.

Z koleżanek natomiast najwięcej bawię się z Lusią. W zasadzie to bardziej ona lata za mną. W końcu po coś ma się te oczy po Matce! Często wymieniamy się pojazdami – ja przesiadam się na jej hulajnogę, a ona na mój rowerek. Dzięki temu znacznie podniosłem swoje umiejętności prowadzenia pojazdu tego typu. Najbardziej jednak lubimy wozić różne rzeczy wywrotkami. W jedną stronę piasek, a z powrotem kamienie i trawę. Oczywiście pędzimy jak najszybciej się da. Wiater we włosach, komary w zębach. W końcu czas to pieniądz! Ostatnie transporty poszły nam tak dobrze, że na zakończenie były klasyczne misie, zakończone niestety twardym lądowaniem głowy Lusi na trawie i w związku z tym dość donośnym płaczem. Ale smutek nie trwał długo, bo już chwilę później, z uśmiechem na twarzy, Lusia odprowadziła mnie do klatki i tam już normalnie przybiliśmy sobie piątki.

Odprowadzanie się to zresztą nowy pomysł Ojca na moje awantury oraz głębokie i głośno wyrażane ubolewanie na konieczność powrotu z podwórka do domu. Pomysł jak się okazuje nie najgorszy, bo zadziałał już kilka razy. Ostatnio wyglądało to mniej więcej tak:

– Chodź synu. Czas wracać do domu.

– Nieeeeeeee!!!! Nie chcę!!!! Ja chcę na dwór!!!! Buuuuuu!!!!!

– Ale już czas. Jest bardzo późno. Chodź. Znajdziemy kogoś, kto cię odprowadzi. O! Tam są jacyś chłopcy. Zapytamy ich czy cię odprowadzą.

– Nie chcę chłopców! Chcę dziewczynki!

No i po znalezieniu dziewczynek w miarę grzecznie wróciłem do domu. A po drodze potwierdziłem, z pełną powagą, że ogólnie wolę dziewczynki, nawet bardziej od Maćka.

Visited 1 times, 1 visit(s) today