
Już jakiś czas temu zaplanowaliśmy oglądanie finału ligi mistrzów w Lolku. Było to tak dawno, że prawie o tym zapomniałem! Teraz jednak nadszedł w końcu ten długo wyczekiwany (szczególnie przeze mnie) moment. Tym bardziej, że grał mój ulubiony klub – Real Madryt.
Mieliśmy zarezerwowany stolik z widokiem na telewizor, a w koszcie rezerwacji kwotę do wykorzystania w barze, więc cóż tu dużo mówić – full wypas! Dołączył do nas jeszcze wujek Dawid F. z Ignacym. Jak tylko przyjechali, to od razu wzięliśmy się za zamawianie. Ja zdecydowałem się na prawdziwego hamburgera, które posmakowały mi ostatnio podczas wizyty u Witka i Janka G. Stwórcy co prawda obawiali się, że nie zjem całego, albo że mi nie posmakuje, ale szybko wyprowadziłem ich z błędu i pochłonąłem całego w mgnieniu oka. I to z wielkim smakiem!
A sam mecz? Pierwsza połowa w wykonaniu królewskich była żałośnie słaba. Tylko cud i wielka nieskuteczność Borussi sprawiły, że wynik był bezbramkowy. Nie było to zbyt wybitne widowisko, więc ci mniej zaangażowani kibice (czytaj Bruno z Matką) zaczęli chodzić do drugiej Sali na tańce. Przed rozpoczęciem drugiej części meczu, wszyscy czuli, że Real w drugiej połowie zrobi to, co robi Real – czyli strzeli jedną bramkę i wygra. Tak też się stało, z jedną różnicą – strzelili dwie bramki. Było to piękne pożegnanie Toniego Krossa, który rozegrał ostatni mecz w karierze klubowej, piękna radość piłkarzy i moje wielkie szczęście po ich wygranej! Teraz nie mogę się już doczekać EURO 2024!