5 views 7 mins 0 comments

BERLIN. PART ONE.

In 2016
01 lipca, 2016

Ładna pogoda ma wiele zalet. Jedną z nich jest to, że Stwórcy częściej ruszają swoje zadki i wyjeżdżamy na wycieczki bliższe i dalsze. Co prawda ostatnia z nich wyszła trochę przypadkowo, ale za to była fantastyczna. Wszystko zaczęło się, gdy Ojciec załatwił dostawę towaru na koszt klienta.  Taka okazja nie zdarza się zbyt często, więc skrzętnie ją wykorzystał i po najkrótszych konsultacjach w historii długi weekend w Berlinie został zaaranżowany.

W czwartkowy ranek podstawiono nam praktycznie nową Mazdę 6, z czego Stwórcy bardzo się ucieszyli, bo był to swego czasu ich samochód (w miarę realnych) marzeń. Duże kombi, które jednak okazało się wcale nie takie duże. Po długich kombinacjach, wygibasach i kolejnych trzystu osiemdziesięciu sześciu próbach upchnięcia całego towaru, Ojciec najnormalniej w świecie się poddał i pozostawił trzy pudełka do dosłania. W związku z powyższym ruszyliśmy w trasę ze standardowym, tym razem ponad godzinnym, opóźnieniem. Na szczęście nie jechaliśmy mikrusem, więc można było trochę to opóźnienie nadrobić. Jechało się tak dobrze, że gdyby nie cholerne bramki w okolicach Poznania, to przyjechalibyśmy wręcz za wcześnie! Szybko trafiliśmy do naszego hotelu przy Anhalter Strasse. Miejsce znakomite logistycznie, natomiast hotel dość przeciętny. Ale czego można było się spodziewać po Ibis Budget? Na pewno Stwórcy spodziewali się lodówki, której nie było. Na szczęście wzięli ze sobą czajnik, dzięki czemu mleko miałem zabezpieczone. A poza tym to nie było tak źle. Łóżeczko dobre, materac wygodny i nawet śniadania przyzwoite (szczególnie posmakowała mi bułka z nutellą!).

Po rozpakowaniu bagaży, Ojciec pojechał zrobić deal, a Matka i ja udaliśmy się na lokalny rekonesans. Tutaj powinienem opisać jak to fajnie się spacerowało, ale Ojca spotkało tak ciekawe doświadczenie, że jestem zmuszony o tym wspomnieć. Mianowicie po raz kolejny odkrył, a w zasadzie przypomniał sobie, że na zachód od Odry to całkiem inni ludzie i całkiem inny świat. U klienta był zbyt wcześnie, więc wyładował towar do sklepu i został pokierowany przez miłą panią, która w sklepie pracowała, do najbliższej kawiarenki. Zamówił kawę i ciasteczko. Gdy przyszło do płacenia okazało się, że nie można płacić kartą, więc zapytał o najbliższy bankomat. Pani za barem przyjechała do Berlina ledwie tydzień wcześniej i niestety nie orientowała się w okolicy. Ojciec powiedział, że pójdzie poszukać, ale został zatrzymany, ponieważ… kawa mu wystygnie! Pani powiedziała aby usiadł, wypił i zjadł, a później będą się martwić o płatność! Tak więc też zrobił, po czym zaoferował, że zostawi dowód osobisty i wróci z gotówką po zrobieniu dealu z klientem, na co usłyszał, że nie musi, bo Pani wierzy, że wróci. No i oczywiście wrócił. Jak każdy normalny człowiek. W Polsce nie do pomyślenia przez następne trzy wieki. Ale wracajmy do wycieczki. Tak jak już mówiłem, lokalny rekonesans na Potsdamer Platz przebiegał gładko. Ojciec wkrótce do nas dołączył, a następnie wszyscy razem dołączyliśmy do grupki polskich kibiców oczekujących na mecz Polska-Niemcy na Euro 2016. Po zrobieniu kilku selfiaczy wróciliśmy do hotelu, aby obejrzeć mecz. Skończyło się bezbramkowym remisem.

Następnego dnia miało padać, więc już wcześniej zaplanowaliśmy zwiedzanie muzeum techniki, które jak się okazało, było około 500m od naszego hotelu. Po drodze trochę zmokliśmy, gdyż Stwórcy zabrali wiele rzeczy, ale oczywiście nie wzięli pokrowca przeciwdeszczowego na wózek. W końcu miało padać! W niczym nam to jednak nie przeszkodziło, od czego są duże worki na śmieci. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od sali z samochodami. Fury oczywiście były super, jednak problem był taki, że można było je co najwyżej oglądać. Dlatego też szybko udaliśmy się do Science Center, gdzie zabawa rozpoczęła się na dobre. Tutaj już można było (a nawet wypadało!) wszystko dotknąć, włączyć, wyłączyć, przesunąć, ułożyć i generalnie robić totalną demolkę. Raj na ziemi. Po tych szaleństwach rozrzuconych na trzech piętrach, przyszedł czas na moją drzemkę. Jednak po takich przeżyciach była to zdecydowanie ostatnia rzecz, o której myślałem, więc Stwórcy maszerowali ze mną w wózku w tę i z powrotem przez następne pół godziny, próbując chować się przed deszczem pod drzewami. W końcu udało mi się zasnąć, a Stwórcy mogli coś przekąsić. Po dość krótkiej drzemce tym razem ja coś wrzuciłem na ruszt i ruszyliśmy na zwiedzanie dalszej części muzeum. Zaczęliśmy od samolotów, do których nie można było wejść (WTF?), później były statki wszelkiej maści, ale jakoś nie zrobiły na nikim specjalnego wrażenia. Udaliśmy się więc w stronę kolejnictwa i tu już było zdecydowanie lepiej. Zaliczyliśmy jakieś sto trzy miliony lokomotyw, a na koniec poszliśmy do parku obejrzeć moje ulubione stare wiatraki. Wieczorem jeszcze pospacerowaliśmy lokalnie – Brama Branderburska, Potsdamer Platz, Unter den Linden i trochę małych, bocznych uliczek i spokojnie wróciliśmy do hotelu.

Visited 1 times, 1 visit(s) today