
Jak to mówią do trzech razy sztuka. Wcześniej już wspominałem o moich pierwszych razach samolotem i w zoo, a ten jest trzeci w ostatnim czasie. Po dwudziestu miesiącach obiecywania i oczekiwania, Ojciec w końcu zabrał mnie na basen. Święto lasu normalnie! Gdybym tego tutaj nie opisywał, to zdecydowanie musiałbym to gdzieś zapisać!
Tym razem wszystko odbyło się szybko i sprawnie. Jak nigdy! Musieliśmy być na miejscu na rozpoczęcie zajęć dla małolatów, więc zagęszczaliśmy ruchy niczym charty na torze. Dzięki temu, niewielkiemu natężeniu porannego ruchu oraz wybitnych umiejętnościach Ojca we wciskaniu mikrusa w każdą, najmniejszą nawet lukę, dotarliśmy na Merliniego 5 dużo przed czasem. W przebieralni spotkałem pierwszych kolegów-pływaków i byłem coraz bardziej podekscytowany. Przejawiało się to między innymi poprzez bieganie wzdłuż korytarza tam i z powrotem, przenoszeniem znaków “uwaga ślisko” i głośnym wydawaniem okrzyków bojowych. Gdy w końcu opuściliśmy szatnię i zobaczyłem basen, na mojej twarzy pojawił się monstrualny banan, a z ust wydobył się okrzyk radości. A później było tylko lepiej. Zaczęliśmy delikatnie, od brodzika, ale szybko mi się znudził więc weszliśmy do mniejszego basenu. Tu już zaczęło mi się poważnie podobać, szczególnie gdy zobaczyłem ludzi grających w piłkę. Od razu więc zapędziłem do nich Ojca i chwilę z nimi pograłem. Jak się jednak okazało, najlepsze miało dopiero nastąpić, gdy poszliśmy pozjeżdżać rurami. Na początek zjechaliśmy mniejszą, ale mój entuzjazm był tak słyszalny i widoczny, że kolejna przejażdżka była z samej góry. I to dopiero była zabawa. Przez następne kilkanaście minut Ojciec latał ze mną po schodach i zjeżdżaliśmy, coraz szybciej i szybciej. Tak się zapomnieliśmy w tej zabawie, że prawie przeoczyliśmy początek lekcji pływania. Szybko udaliśmy się więc do małego basenu i dołączyliśmy do kilkunastu innych uczestników zajęć. Pan prowadzący pokazywał ćwiczenia, a każdy z rodziców próbował je wykonywać ze swoim podopiecznym. Na początku było nie najgorzej. Hop do góry, ślizgi wodne na brzuchu i plecach oraz inne, podobne ćwiczenia. Przeszkadzało mi trochę chlapanie w oczy i wlewająca się do uszu woda, ale zbytnio się nie awanturowałem. No, może odrobinkę. Wybuchłem natomiast gdy bezczelnie i bez ostrzeżenia zostałem całkowicie zanurzony pod wodą, niczym Czerwony Październik albo inny u-Bot. Mimo że tylko na sekundę, to rozpłakałem się w niebogłosy, głośno wyrażając swoją absolutną dezaprobatę dla takich niecnych czynów. Ojciec zdołał mnie jakoś uspokoić i kontynuowaliśmy ćwiczenia, ale już ze zdecydowanie mniejszym entuzjazmem. Jedynie co mnie motywowało to inne dzieciaki, które musze przyznać, nie najgorzej sobie radziły. Na koniec rzucono nam makarony, które podziałały na mnie jak płachta na byka. Za nic nie chciałem z nimi ćwiczyć, więc ostatnie minuty zajęć Ojciec próbował mnie do nich przyzwyczaić, ale dość marnie mu to wychodziło. Jedyne o czym myślałem to “do rury!”. Moje marzenie szybko się spełniło, bo zajęcia wkrótce się skończyły i znowu mogliśmy zacząć szaleć. Ojciec ponownie biegał ze mną po chodach i zjeżdżaliśmy raz mniejszą, raz większą rurą. Do tego zjechałem nawet zwykłą zjeżdżalnią, której trochę się bałem, ale po przejażdżce okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Po kilkunastu minutach tych wodnych orgii Ojciec zauważył, że mam dreszcze i od razu przypomniało mu się jak to on, dawno dawno temu, tak samo trząsł się niczym galareta, ale dalej chciał pływać. Mnie również dreszcze w niczym mi nie przeszkadzały, ale mimo to zabrał mnie szybko do jacuzzi abym trochę się zagrzał, a po krótkiej chwili zjechaliśmy jeszcze ze dwa razy i udaliśmy się do szatni.
Jak możecie wywnioskować, basen stał się jednym z moich ulubionych miejsc. Już dawno się tak dobrze nie bawiłem. Jak się okazuje szaleństwa w Piasutnie w wakacje to nie był przypadek, woda to mój żywioł. Tak jak czekałem dwadzieścia miesięcy na pierwszą wizytę, kolejne nastąpiły bardzo szybko i zaczyna mi już brakować palców do liczenia kolejnych. Za każdym razem zabawa jest kapitalna, pierwszorzędna i wyśmienita niczym obiad w restauracji z trzema gwiazdkami Michelin.