
W tym roku kolacja wigilijna czekała nas w Świniarach, później mieliśmy odwiedzić dziadków na Mazurach, a na koniec, na Sylwestra, zostaliśmy zaproszeni przez rodzinę G. do Wisły. Zapowiadała się więc kilometrówka niczym u Ryśka Czarneckiego. Ojciec był zachwycony!
Przed świętami nie obyło się oczywiście bez listy prezentów, która w moim przypadku była bardzo krótka i zawierała trzy pozycje – halówki, ludziki Lego Star Wars i PS5. Bruno natomiast rozpisał się niczym Mickiewicz. Co prawda lista zawierała milion różnych klocków Lego, ale i tak była całkiem spora. Poza Lego były jeszcze stare Nintendo, resoraki, przytulanki i inne różne takie takie. Tak więc Stwórcy (znaczy się Mikołaj) mieli twardy orzech do zgryzienia. Moim największym marzeniem było oczywiście PS5, ale Stwórcy uświadamiali mnie, że na taki gadżet jest niestety jeszcze za wcześnie ze względu na Bruna. Może w przyszłym roku… Mimo wszystko czekałem jednak z niecierpliwością! Jeden prezent był tylko pewny – złote halówki Adidas Messi, które musiałem wcześniej przymierzyć. Co do reszty to musiałem uzbroić się w cierpliwość, której zdecydowanie mi brakowało!
Zjechała się prawie cała rodzina i dzień zaczęliśmy od zorganizowania choinki. Wzięliśmy więc siekierę i poszliśmy do lasu! Babcia wskazała nam drzewko, które najpierw ścięliśmy, a później skróciliśmy. Następnie załadowaliśmy na taczkę i zawieźliśmy na taras. Pozostało tylko ubieranie, które poszło nadzwyczaj sprawnie. Teraz już tylko kolacja i prezenty! To pierwsze poszło bardzo szybko, na to drugie musieliśmy jeszcze trochę poczekać. Mikołaj jednak nie zawiódł! Przyniósł prezenty i jakież było moje rozczarowanie! Dostałem halówki, zestaw lego i przenośny głośnik JBL, o którym kiedyś Stwórcom wspominałem. Halówki były spoko, lego oddałem Brunowi, a głośnik odpaliłem, posłuchałem chwilę muzyki i schowałem do pudełka. Byłem tak zachwycony, że poszedłem sobie do biblioteki popłakać, schowany za materacem. Bruno natomiast był zachwycony. Dostał zestaw lego, trzy wypasione resoraki, grę Cucaracha i przytulankę krokodyla. Po kilkunastu minutach, jak już nie miałem czym płakać, zacząłem się bawić głośnikiem i zaczął mi się podobać. Mój nastrój obrócił się o 180 stopni i pobiegłem do Stwórców stwierdzając, że głośnik jest turbo sigmowym prezentem! Miałem apkę z equalizerem i pełną kontrolą wszystkiego! Puszczałem sobie muzę z telefonu i zacząłem składać zestawy lego z Brunem. Reszta wieczoru upłynęła na zabawie z lego i graniu w Cucarachę. Było pięknie, ale jak się okazało, najlepsze było jeszcze przede mną. Nazajutrz po wczesnym obiedzie (tudzież późnym śniadaniu), ruszyliśmy na Mazury. Planowaliśmy zatrzymać się na chwilę w Warszawie w celu przekąszenia obiadu i małego przepakowania. Nauczeni doświadczeniem lat poprzednich, od razu po wejściu ruszyliśmy pod choinkę, a tam czekało na nas PE ES PIĘĆ!!! Okrzykom radości nie było końca. Chyba całe osiedle dowiedziało się, że mamy plejaka. Stwórcy oznajmili, że to prezent od wujka Radka (który notabene stał przez kilka miesięcy w kanciapie i czekał na odpowiedni moment – ale oczywiście tego nam nie powiedzieli!). Nie muszę chyba dodawać, że krótka przerwa zrobiła się trochę dłuższa, bo oczywiście nie mogliśmy ruszyć dalej bez przetestowania sprzętu. W końcu jednak jakoś nas odciągnęli i wczesnym wieczorem dotarliśmy na Mazury. A tam kolejne prezenty! Tym razem po zestawie Lego Star Wars z listy Bruna, bluzy i dresy 4F i mnóstwo słodyczy. Kolejne dwa dni spędziliśmy na ich konsumowaniu, oglądaniu bajek i kilku spacerach w lesie.
Kolejny etap planu wyjazdowego niestety się nie udał z powodów zdrowotnych. Tym razem to jednak nie my byliśmy winowajcami, ale Stwórcy. Najpierw Matka, później Ojciec, a jak się okazało to jeszcze połowa gości z wigilii. Ktoś sprzedał wirusa, na szczęście atakującego tylko dorosłych. Ale z nart i spotkania z G. niestety nic nie wyszło i organizowaliśmy sobie czas w domu (czytaj próbowaliśmy jak najwięcej grać na PS5).