
To wszystko przez Bruna. Zostało nam już bardzo niewiele szczytów w koronie do zdobycia, więc plan był taki, żeby zostawić te wyższe na koniec, a skoncentrować się na tych niższych typu Mogielica czy Radziejowa. Pech chciał, że pewnego wieczoru Ojciec zaczął oglądać wejście na Babią Górę przez Perć Akademików. Nagłe pojawienie się za jego plecami Bruna (który już dawno miał sobie słodko chrapać) było przysłowiowym gwoździem do trumny tego planu. Nie dało się go wyprosić z powrotem do sypialni, a gdy na filmie pojawił się odcinek ze skałami i łańcuchami, było pozamiatane – jedziemy na Babią! Jedyne co jeszcze mogło pokrzyżować nowy plan to kiepska pogoda, ale i tutaj prognoza była dobra i wskazywała na brak opadów.
Tak więc w piątek po południu zostaliśmy odebrani od razu po zakończeniu moich lekcji i około siedemnastej ruszyliśmy w kierunku Zawoi. Pogoda w trasie była paskudna, im dalej na południe, tym bardziej lało. Na szczęście towarzyszył nam stary dobry Potter, więc jakoś wytrzymaliśmy. Rano zjedliśmy szybkie śniadanko i ruszyliśmy do wsi Marki, gdzie zaczynał się zielony szlak prowadzący do Schroniska PTTK na Markowych Szczawinach. Po początkowych kilkuset metrach szeroką leśną drogą szlak skręcał ostro w lewo i tam już było zdecydowanie ciekawiej. Las był bardzo ładny, szlak też niczego sobie, a płynący niedaleko strumień cały czas przyjemnie nam szumiał. Po minięciu go mostem, zaczęły się porządne podejścia i w końcu musieliśmy włożyć w wejście trochę więcej wysiłku. Tak doszliśmy do schroniska, gdzie skonsumowaliśmy co nieco i długo nie czekając, ruszyliśmy dalej, tym razem szlakiem żółto-niebieskim. Trasa była płaska, lekka i przyjemna aż do Skrętu Ratowników. Tutaj odbiliśmy w prawo i żółtym szlakiem zaczęliśmy ostre podejście. Teraz czekało nas prawie pięćset metrów przewyższenia na odcinku tysiąca ośmiuset metrów – czytaj – to co lubimy najbardziej! Trasa była przepiękna. Wiła się lasem ze stromymi zboczami po obu jej stronach, a gdy las zaczął ustępować krzakom, odsłoniła piękne widoki. Bruno, który od samego początku wycieczki pędził jak przecinak, teraz jakby wrzucił drugi bieg. Ledwo za nim nadążaliśmy! Gdy dotarliśmy do odcinka z łańcuchami i poręczami, pomimo wcześniejszych całkiem głośno wypowiadanych obaw, bez zastanowienia ruszył w górę, prosząc tylko Ojca o asekurację. Wejście po skałach bardzo się wszystkim podobało (no może z wyjątkiem Matki) i byliśmy bardzo nieszczęśliwi, gdy już się skończyło. Takie zdobywanie gór podoba nam się zdecydowanie najbardziej. Po tym pięknym odcinku wspinaczkowym, pozostało jeszcze kilkanaście minut średnio ostrego podejścia, ale za to bardzo widokowego. Na szczycie było tłoczno! Zrobiliśmy tradycyjnego selfiacza, skonsumowaliśmy trochę żelków i musieliśmy szybko się doubierać, bo pomimo przyzwoitej jak na Babią Górę pogody, było wietrznie, słońce schowało się za chmurami i temperatura gwałtownie spadała. Opatuleni we wszystkie warstwy jakie posiadaliśmy, szybko ruszyliśmy w stronę schroniska, tym razem czerwonym szlakiem. Trasa była przepiękna. Po lewej widok na Tatry, po prawej na wzgórki i pagórki, a szlak wił się niczym wąż aż do szczytu Małej Babiej Góry, na którą niestety nie weszliśmy. Stwórcy z zachwytem na twarzach jednogłośnie stwierdzili, że trasa wygląda prawie jak Czerwone Wierchy w Tatrach. W schronisku trochę odpoczęliśmy i zjedliśmy resztę zapasów, po czym ruszyliśmy dalej w dół. Ostatnie kilkaset metrów przed parkingiem Stwórcy szli trochę zestresowani, bo dwa razy usłyszeliśmy dziwne ryki, a już przy samochodzie okazało się, że w okolicy można spotkać niedźwiedzie!
Po tak udanym dniu zapadła jednogłośna decyzja, żeby zostać w okolicy na jeszcze jedną noc i w niedzielę zrobić sobie kolejną wycieczkę na Babią, tym razem klasyczną trasą od Przełęczy Krowiarki. Trasą tą mieliśmy dzisiaj schodzić ze szczytu, ale ze względu na warunki pogodowe odpuściliśmy. Zabukowaliśmy mały domek w ośrodku Dom Pracy Twórczej PAU Zawoja i tam spędziliśmy wieczór na zabawach i oglądaniu bajek, tym razem Lego Dreamzzz. Zdążyliśmy też narysować Stwórcom laurki z okazji ich trzynastej rocznicy kawy, co bardzo ich wzruszyło! Rano znowu trochę zabawy i trochę bajek, po czym niespiesznie zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy na Przełęcz Krowiarki. Doszliśmy tylko do Sokolicy, z której rozciągał się piękny widok na białą jak mleko chmurę mgły. Żeby nie iść znowu tą samą drogą, skręciliśmy na zielony szlak prowadzący w dół do niebieskiego, ale w połowie drogi Ojciec znowu usłyszał jakieś ryki, więc szybko zawróciliśmy i na turbo doładowaniu wróciliśmy do góry na bardziej zaludniony szlak. Niedźwiedzia nie bardzo chcieliśmy spotkać na swojej drodze. Później okazało się, że to jelenie wydawały te dźwięki – to był ich sezon godowy. Ale ostrożności nigdy za wiele!
Zamiast zrobić pętlę, wróciliśmy więc do auta tym samym czerwonym szlakiem i ruszyliśmy do domu, zahaczając po drodze o Karczmę Zbójnicką, gdzie skonsumowaliśmy gigantyczne schabowe. Trasa minęła dość szybko, dojechaliśmy przed dziewiętnastą, więc mieliśmy jeszcze dużo czasu na zabawę, a Stwórcy na ogarnięcie walizek i tobołków.