
Stwórcy postanowili zrobić sobie długi weekend, który akurat wypadał w walentynki. W piątek po drugim śniadaniu wyruszyliśmy na Mazury odwiedzić dziadków. Podróż minęła szybko, połowę przespałem, a przez drugą połowę obserwowałem świat za oknem. Nie pamiętam czy już o tym wspominałem, ale dorobiłem się nowego fotelika, który tym razem ustawiony jest przodem do kierunku jazdy. Jak się okazało był to pierwszy dobry deal, który Stwórcy zrobili, bo po sprzedaży pierwszego i zakupie drugiego byli jakąś stówkę do przodu! Gdy dojechaliśmy do Świętajna i weszliśmy do domu spotkało mnie jednak wielkie rozczarowanie. Otóż nigdzie nie było żadnej gwiazdki! Ani w korytarzu nad drzwiami nic nie wisiało, ani nie było choinki, nie było gwiazdek-świeczek, niczego nie było jak mawiał klasyk. Chodziłem z miejsca na miejsce, pokazywałem, gdzie w święta były gwiazdki i smutnie mówiłem “Nie”, bezradnie rozkładając ręce. Na szczęście Babcia miała jedną lub dwie gwiazdki w pogotowiu, dostałem nowe-stare zabawki i cały czas z kimś się bawiłem, więc humor szybko mi się poprawił. Jak zwykle było miło i przyjemnie. Dużo miejsca, różne pokoje, atenzione permanento no i ulubione stare zwyczaje jak np. odpalanie rano świeczki w kuchni. Jednak mimo tego, kilka razy dziennie chodziłem w stare miejsca i nadal głośno przypominałem wszystkim dookoła, że nie ma gwiazdek.
Pogoda tylko nie dopisała. Cały czas było zimno, mokro i bardzo nieprzyjemnie, dlatego też nie poszalałem zbyt wiele na zewnątrz. Dodatkowo męczył mnie katar, więc musiało mi wystarczać raptem kilkanaście minut dziennie. Kompletnie mi się to nie podobało i za każdym razem podczas powrotu do domu głośno wyrażałem swoje niezadowolenie. Nie wybrałem się również do fryzjera, choć były takie plany by przetestować moją reakcję, więc włosy mam coraz dłuższe, a jedynie grzywkę od czasu do czasu dość niezdarnie przycina mi Ojciec. No i na walentynki nic nie dostałem, zapewne z braku drugiej połówki. Chyba będę musiał zapoznać jakąś miłą koleżankę, aby w przyszłym roku znowu nie zostać na lodzie.
Jak to bywa w miłych okolicznościach przyrody, weekend szybko minął i trzeba było zbierać się z powrotem do domu. Ruszyliśmy w poniedziałek około południa, gdyż okazało się, że stary dobry mikrus trochę zawilgotniał i trzeba go było podsuszyć w garażu. Na szczęście dla wszystkich, po pół godzinie zdecydował się odpalić i długo nie zwlekając ruszyliśmy w drogę.