
W ten weekend odbyliśmy swoją pierwszą wyprawę z nocowaniem poza domem bez Stwórców, dziadków czy najbliższych znajomych. Dwie noce poza domem z kolegami i koleżankami. No, opiekunowie też byli, ale wiecie o co mi chodzi!
Czekaliśmy na ten wyjazd od dłuższego czasu, bo jak tylko sensei ogłosił wycieczkę, od razu pobiegliśmy do Stwórców z informacją, że jedziemy. Przekaz brzmiał mniej więcej tak, że nie ważne, czy się zgodzą, czy nie, my i tak jedziemy. Bruno nalegał tylko, żeby Stwórcy nas tam odwiedzili, co w zasadzie było całkiem fajnym pomysłem, bo uspokajało moje delikatne wewnętrzne niepokoje. Jako że lokalizacja była w Kampinosie, Stwórcy tym chętniej przystali na nasze warunki. Niestety, tydzień przed datą wyjazdu okazało się, że są jakieś problemy w ośrodku w Kampinosie i nasz wyjazd został przeniesiony do Ośrodka Szkoleniowo – Hotelowego Leśne Zacisze w Teresinie. Tak naprawdę nikomu nie zrobiło to żadnej różnicy, a Stwórcy byli wręcz zadowoleni, że nie będzie na miejscu basenu, który wspaniale pomaga nam chorować. W dniu wyjazdu każdy dostał po plecaku z pyszną niespodzianką w przedniej kieszeni i małej walizce z ekwipunkiem. Pożegnanie było zdecydowanie zbyt długie, bo zacząłem się trochę stresować tym całym wyjazdem, tylko Bruno kompletnie niczym się nie przejmował, jak zawsze zresztą. Zapakował walizkę do bagażnika, wsiadł do autobusu, powiesił swój plecak na fotelu przed nim (oczywiście z możliwością dostępu do małej kieszonki), zapiął pas i z uśmiechem na twarzy czekał na odjazd. Ja natomiast trochę siedziałem, trochę wychodziłem do Stwórców, to znowu posiedziałem, to znowu znalazłem powód, żeby wyjść. W końcu jednak wszyscy się zapakowali i ruszyliśmy.
Wieczór był fantastyczny. Po umieszczeniu nas w pokojach i kolacji, założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na nocne poszukiwania dusz drzew (fosforyzujących kamieni umieszczonych w nich przez starszaków). Młodsi mieli świetną przygodę, a starszacy naśladowali różne leśne zwierzęta i chowali się przed nami w ciemnościach. Po takich zawodach długo nie mogliśmy zasnąć, rozbudzeni zarówno emocjami związanymi z pierwszym samotnym wyjazdem, jak i wcześniejszą zabawą w lesie. Kolejny dzień zaczęliśmy dość wcześnie, tak zwanym ninja-porankiem. Pogoda była idealna do zabaw na świeżym powietrzu, więc niektórzy poszli do lasu na podchody, część poszła na plac zabaw, a inni po prostu się relaksowali na terenie ośrodka. Później odbyliśmy trening leśny, a zaraz po nim przyjechali Stwórcy, którzy mieli zjeść z nami obiad. Mój kąt oka ich zauważył, ale oczywiście nie dałem niczego po sobie poznać i kontynuowałem układanie kart w albumie, jak gdyby nigdy nic. W głębi ducha byłem jednak bardzo szczęśliwy, że pojawili się zgodnie z umową. Bruno natomiast cały czas szalał na huśtawce i zorientował się, że przyjechali dopiero wtedy, gdy Matka przed nim stanęła. Po przywitaniu się, Ojciec pograł z Brunem w piłkę, a Matka w międzyczasie układała ze mną karty piłkarskie. Po obiedzie Stwórcy pojechali na spacer do Kampinosu, a my udaliśmy się na trening. Druga noc była zdecydowanie spokojniejsza. Po pierwsze byliśmy już przyzwyczajeni do otoczenia, po drugie emocje z pierwszej nocy poszły w zapomnienie, a po trzecie byliśmy wycieńczeni po bardzo intensywnym dniu. W niedzielę znowu trening, chillout, obiad i niestety powrót do domu.
Pogoda przez cały weekend była przepiękna, więc gdy tylko Stwórcy odebrali nas w niedzielę, ruszyliśmy do Syrenki na lody. Każdy dostał po dwie wielkie gałki, które spałaszowaliśmy z trzęsącymi się uszami. Następnie poszaleliśmy z kolegami na podwórku (w końcu nie widzieliśmy się całe trzy dni) i hen po dwudziestej dotarliśmy zmęczeni i uradowani do domu. Podczas przedsennych pogawędek potwierdziliśmy Stwórcom, że wyjazd był fantastyczny i na kolejny też chcemy jechać. Sensei powiedział, że może odbędzie się pod koniec wakacji, więc już nie możemy się doczekać!