8 views 9 mins 0 comments

40,3.

In 2014
19 listopada, 2014

A miało być tak pięknie. Ostatnimi dniami wręcz rozpieszczałem Stwórców. Spokojny, pogodny, nie awanturujący się. Normalnie klient w krawacie. Dawałem im w miarę porządnie pospać, nawet w ciągu dnia możliwa była drzemka. W niedzielę mieli piękny plan nakarmienia mnie i położenia spać przed pierwszą, w nadziei przespania po raz pierwszy całej nocki. Płonne były to nadzieje i cały misterny plan poszedł w piz… znaczy się legł w gruzach.

Po nakarmieniu chwilę po północy, obudziłem się do życia i wzięło mnie na pogawędki. Nawijałem Stwórcom non stop przez jakąś godzinę różne niestworzone historie. Wszyscy się nagadaliśmy i uśmialiśmy, że hoho. W okolicach pierwszej Ojciec zarządził koniec pogawędek, głównie dlatego, że ledwo już patrzył na oczy i marzył o położeniu się spać. Matka szybko wzięła mnie na ręce i jeszcze szybciej ululała, po czym sama wskoczyła pod kołdrę, przytuliła się do Ojca i odpadła nim zdążyła przyłożyć głowę do poduszki. Morfeusz miał zostać z naszą całą trójką co najmniej do 6-7 rano, po czym niepostrzeżenie się ulotnić. Jak się okazało, dał klasyczną nóżkę już w okolicach czwartej-piątej.

Wtedy to obudziłem się i zacząłem krzyczeć do Stwórców. Niczego jeszcze nie świadomi pomyśleli, że to zwykła przerwa na posiłek, więc Matka powoli zwlekła się w z łóżka, a Ojciec zajął się przygotowaniem stanowiska do karmienia. Jak tylko wskoczyłem w jej ramiona, Matka poczuła, że coś jest nie tak. Byłem rozgrzany dużo bardziej niż zwykle i na wszelki wypadek w ruch poszedł termometr. Po sprawdzeniu mojej temperatury odcień skóry Stwórców wahał się między bielą Duluxa, a bielą śniegu na którymś z mniej uczęszczanych ośmiotysięczników. Jakby nie mierzyli, termometr wskazywał okolice czterdziestu stopni, a w porywach czterdzieści koma trzy. Natychmiast podali mi dawkę leku przeciwgorączkowego, który pozostał nietknięty po szczepieniu. Następnie Ojciec złapał telefon i wykręcił, a używając bardziej precyzyjnej nomenklatury, wystukał na klawiaturze 112, by uzyskać informacje co robić dalej. Po krótkiej rozmowie zdecydowali się podjechać na nocny dyżur zamiast czekać cholera wie, ile na lekarza dyżurnego. Opatulili mnie jakbym się miał wspinać na ten wcześniej wspomniany ośmiotysięcznik, Matka wzięła mnie na ręce i szybko podjechaliśmy do przychodni. Zegar wskazywał okolice piątej, co dało się odczuć w wyglądzie i szybkości ruchów ochroniarza, któremu otwarcie drzwi zajęło jakieś 5 minut. Później było tylko gorzej. Recepcjonistka była w jeszcze lepszej formie niż ochroniarz, natomiast pani doktor nie dość, że najprawdopodobniej została wybudzona z n-tej fazy snu i była kompletnie nieprzytomna, to na moje oko okazała się klasycznym, skrzywdzonym przez życie moherem, który za karę musi być tam, gdzie jest i ma o to żal do wszystkich tylko nie do siebie, a szczególnie do pacjentów. Podczas badania nie odezwała się do mnie ani słowem. Stwórcom również zbyt wiele nie powiedziała, po prostu obwieściła, że trzeba mnie zbadać (!!!), wypisała skierowanie do szpitala i podała dwie lokalizacje. Nie muszę tu chyba nawet dodawać, że przyjeżdżając na nocny dyżur z bardzo wysoką gorączką, podczas badania nie pojawił się termometr… Ojciec, mimo tego, iż wewnątrz gotował się ze złości i miał ochotę ją co najmniej udusić, trzymał fason i nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że w tym akurat przypadku nie było żadnego sensu, aby to robić, dlatego też zacisnął zęby i czekał na koniec badania by jak najszybciej mnie stamtąd ewakuować. Co też niezwłocznie po badaniu uczynił.

Ruszyliśmy do szpitala. Kierunek prawie Akademia Smaku. Ale tylko prawie. Po drodze Matka doznała olśnienia i przypomniała sobie, w którym miejscu jest szpital na Marszałkowskiej. Ojciec po dokładnym przeanalizowaniu sytuacji, co zajęło mu jakieś trzy i pół sekundy, skręcił w prawo na Placu Bankowym i pomknął w kierunku centrum. Oczywiście gdyby ktoś sprawdził etymologię słowa “dokładny” to mógłby powiedzieć o tej analizie wszytko tylko nie to, że była ona takową, ale jak się później okazało była to bardzo dobra decyzja. W każdym razie, po minięciu tonącego we mgle Pałacu Kultury i kilku innych warszawskich landmarków, w ciągu kilku minut podjechaliśmy pod same drzwi szpitala, jak na amerykańskich filmach oczywiście. Zegar pokazywał szóstą rano. Przed nami była tylko jedna pacjentka, więc po złożeniu przez Ojca trzech podpisów na trzech oświadczeniach różniących się od siebie maksymalnie dwoma wyrazami, byliśmy gotowi na badanie.

Gorączka – brak. Temperatura – 36.6. Samopoczucie dobre, w porywach do bardzo dobrego. Śladu choroby, infekcji, czegokolwiek – brak. W zasadzie gotowy do wypisu. Jedyna rzecz jaka nas zatrzymała, to notatka mojej poprzedniej, ulubionej pani doktor z nocnego dyżuru. “Podejrzenie infekcji dróg moczowych”. To zdanie na skierowaniu do szpitala sprawiło, że obecna pani doktor zarządziła, trochę od niechcenia, a trochę na wszelki wypadek, badanie moczu. Niby prosta rzecz nasiusiać do pojemniczka, ale tym razem zajęło mi to jakieś dwie godziny. Musiałem się najeść, beknąć, odpocząć, kimnąć, wydalić, znowu kimnąć i tak dalej. Spędziliśmy je wszyscy troje w łazience, gdyż było to najcieplejsze dostępne pomieszczenie, a ja cały czas musiałem leżeć z opuszczonymi gaciami, a będąc bardziej precyzyjnym, opuszczoną pieluchą. W czasie czuwania Stwórcy, najprawdopodobniej po raz pierwszy w życiu, spożyli śniadanie w łazience, ja zdążyłem zostawić ładunek na spodniach Matki, a Ojciec, w akcie desperacji, wybadał, czy można byłoby ten mocz złapać w domu. Nie. Na szczęście dla wszystkich nie można było. Po kolejnych dwóch godzinach przyszły rezultaty badania i jak się okazało moje wyniki były tak dobre, że natychmiast wysłano mnie na pierwsze piętro, oddział nefrologii niemowlęcej, do sali nr.1. Po drodze zahaczyłem jeszcze salę zabiegową, pobrano mi krew i drugą próbkę moczu (tym razem okazałem się pacjentem idealnym i nasiusiałem w trymiga) oraz zainstalowano wenflon. Z takim ekwipunkiem udaliśmy się z Matką do wspomnianej już sali nr.1 w oczekiwaniu na kolejne badania. I właśnie tak zaczął się mój pierwszy pobyt w szpitalu.

Visited 1 times, 1 visit(s) today